Amerykańska Rafa (Nuras.info 07/2011)

Amerykańska Rafa

Zjednoczone Stany Ameryki, na południowym wschodzie swojego rozległego kontynentu, maja 200 mil (320 km) raf koralowych. Ciągną się one wzdłuż cypla (Florida Keys), przypominającego troszeczkę mierzeję helską, tyle, że dłuższego i cieplejszego klimatycznie.

Nadszedł czas, aby właśnie tam zanurkować i na własne oczy po podglądać tamtejsze życie podwodne archipelagu koralowych wysepek.

Za centrum wypadowe wybraliśmy, wraz z Robertem, miasteczko Florida City. Na lotnisku w Miami wylądowaliśmy po 18-ej, by wcześniej zarezerwowanym samochodem, udać się niezwłocznie do naszego motelu. Podróż trwała jednak dłużej, bo skusiły nas sieci amerykańskich fast food-ów. Być w Stanach i nie jeść ich sławnej "buły"... Po krótkim postoju i napełnieniu żołądków już więcej hamburgerów nie kosztowaliśmy.

Motel, jak w amerykańskich filmach, składał się z parkingu, recepcji i szeregowo połączonych pokoi, okalających ów parking. Samo "mieszkanie" (pomieszczenie/pokój) było duże, bo miało około 25 m2, z klimatyzacją, łazienką oraz aneksem, nazwijmy go gospodarczym. W tym ostatnim była lodówka, deska do prasowania z żelazkiem, czajnik i wieszaki. Nie był to Hilton, ale było czysto, a to najważniejsze.

Zmiana czasu i trudy podróży, dały się nam we znaki i rano dnia następnego nie wstawało się łatwo. "Śniadanie" mieliśmy w cenie, ale "smakowałem" je tylko raz. Tosty z dżemem, kolorowe płatki w zimnym mleku uht i przezroczysta kawa. Dla wybrednych było jeszcze ciasteczko cynamonowe z kilogramem lukru.

Nurkowanie umówione na 12.30 dało nam wystarczającą ilość czasu, by się ogarnąć i z 2-godzinnym wyprzedzeniem wyruszyć do Key Largo - właśnie stąd wypływaliśmy na Atlantyk.

Przepiękne krajobrazy po obu stronach "cypla", ptaki i tabliczki "uwaga krokodyl", prowadziły nas po woli do celu. Wpierw postanowiliśmy jednak poszukać typowego lokalu, gdzie podaja amerykańskie śniadania. Dość szybko ukazał się nam drewniany domek z napisem "breakfast", więc zatrzymaliśmy wóz i weszliśmy do środka. Drewniane stoliki przykryte ceratą, oprawione zdjęcia na ścianach, wiatraki pod sufitem i menu "dla idiotów", bo zawsze ze zdjęciem każdego posiłku, powitały nas uprzejmie.

Od razu pojawiła się przezroczysta "kawa" i wielkie karty menu. Zamówiliśmy zestawy z jajecznicą na szynce. Pani zapytała z ilu jaj: 4-ech, 6-ciu? Odpowiedzieliśmy, że z 2-óch i trochę się zdziwiła. Rzeczywiście też, powtarzało się to w różnych knajpach, jak tylko upiło się połowę kubka kawy (za 1$), pani robiła dolewkę gratis, a tych dolewek można było brać w nieskończoność.

Pojadłwszy do syta (ziemniaki wyciskane, jak makaron, zostawiliśmy) kontynuowaliśmy podróż, odkrywając kolejne mile Stanu Floryda.

Pierwsze zanurzenie w Ameryce Północnej

Amerykańska Rafa

Na miejsce spotkania zajechaliśmy z 30 minutowym wyprzedzeniem. Odszukaliśmy nasza przystań i zajęliśmy się fotografowaniem jaszczurek, pelikanów i okolicy.

Wreszcie przyszedł Jeff i od razu dobraliśmy sobie sprzęt. Pianki i automaty rodzimych producentów. Butle 12 litrowe. Po sprawdzeniu certyfikatów i ubezpieczeń nurkowych (bardzo ważne!), a także po przedstawieniu reguł panujących na łodzi, wyruszyliśmy w nieznane.

Spokojne kanały Key Largo skrupulatnie prowadziły nas na ocean. Ubieraliśmy się i obserwowaliśmy zarówno mijane jachty i łodzie, domostwa, jak i ptaki. Jeff uprzedził nas, że wieje i fale dochodzą do 2-3 m. Miał rację! Stanęliśmy teraz w lekkim rozkroku i mocniej zacisnęliśmy dłonie na stalowych poręczach.

Po około 30 minutach, wykołysani przez Atlantyk, dopłynęliśmy do celu naszego pierwszego zanurzenia. Był nim wrak Spiegel Grove.

Jeff omówił z nami plan sytuacyjny. Poinformował o głębokości, prądach i tym, co może nas spotkać na dole. W Stanach nurkuje się samodzielnie (bez przewodnika), a łódź nie podpływa po nurków. Trzeba się do niej dostać z powrotem, nawigując pod (lub nad) wodą. Wszystko z uśmiechem na twarzy, rzeczowo i sympatycznie. Nie dostaliśmy żadnego limitu czasu. Jak wrócimy, to płyniemy dalej.

Co tu dużo mówić, było niesamowicie! Pierwsze zanurzenie w Ameryce Północnej, ocean i dziewicza dla nas głębia?

Zeszliśmy szybko po opustówce. Widoczność sięgała kilkunastu metrów. Ustaliliśmy kierunek "zwiedzania" i popłynęliśmy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Spiegel Grove stał się już domem dla tutejszego ekosystemu, a właściwie stał się jego częścią. Już na pierwszy rzut oka widac było bogactwo życia. Ławice ryb, kilkadziesiąt barakud, od małych, do ponad metrowych. Na chwilę pojawiły się tuńczyki i Jack fish.

Wrak statku Spiegel Grove, o długości około 155 m (510 stóp), zwodowany w 1955 roku, po zakończeniu służby, w 1989 roku został celowo zatopiony i spoczął na głębokości około 30 metrów, by stanowić sztuczna rafę. Był statkiem wojskowym, napędzanym parą, transportował sprzęt i żołnierzy. Posiadał też platformę dla helikopterów.

Osiągając 30 m głębokości zaczęliśmy spokojnie wypłycać. Zaglądaliśmy w zakamarki i w końcu zdecydowaliśmy się też wpłynąć do szerokiego korytarza, gdzie w świetle latarek ukazała się nam, czekająca nocy, skrzydlica.

Zapasy powietrza niestety zawsze się kończą? Dopłynęliśmy do naszej liny i dotarliśmy do 5 metra. Przystanek bezpieczeństwa spędziliśmy w towarzystwie ciekawskich barakud, które z odległości 3-4 metrów bacznie nas taksowały. Wynurzając się pokazaliśmy OK. i po wejściu na pokład (wciąż fala +/- 2 m) ruszyliśmy na miejsce drugiego nurka.

Cumujemy przy bojce i po krótkiej odprawie schodzimy pod wodę. Jesteśmy na terenie Parku Narodowego w miejscu French Reef. Nurkujemy sami, pośród ciekawie ukształtowanej rafie, pełnej kolorowych ryb. Penetrujemy prześwity i wpływamy pod nawisy. Są pipe fish, parrot fish, barakudy, strzępiele i wiele, wiele innych. Roberto spostrzega groupera giganta, który spokojnie zawieszony w toni, jakiś metr od dna, łypie na nas swoimi wielkimi oczami. Ma dobre półtora metra długości (jak nie więcej), co uwieńczam na filmiku. Poświęcamy mu dobre 10 minut, a mój nurkowy partner, sprawdza zawartość paszczy groupera, którą ryba rytmicznie otwiera i zamyka.

Delikatnie przekraczamy 10 m głębokości i po blisko godzinie, gramolimy się do łódki. Wracamy przecinając wierzchołki fal, a rozpryskujące się krople oceanu, robią nam co chwilę prysznic.

Zmęczeni zmianą czasu i pierwszymi nurkami, decydujemy się zostać w tym urokliwym i spokojnym miejscu Key Largo. Wstępujemy więc do pobliskiej knajpy na lunch i w towarzystwie niedalekich pelikanów, gasimy pragnienie trzydziesto stopniowego upału.

Wszystko dobre, co się dobrze kończy

Amerykańska Rafa

Następnego dnia wieje zbyt mocno i kapitanat portu wstrzymuje wyjście na ocean. Na szczęście Jeff informuje nas o tym natychmiast, czyli o 6.00. Bez chwili zastanowienia ponownie witamy poduszki i śpimy jeszcze do 8-ej.

Szybka zmiana planów i jedziemy na spotkanie z aligatorami i krokodylami, które tylko tu, w Parku Narodowym Everglades, żyją obok siebie w środowisku naturalnym.

Wjeżdżamy bardziej w głąb tego wielkiego (6105 km 2 powierzchni), jedynego, tropikalnego parku narodowego, na terenie kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Kupujemy bilety i zaczynamy od Air Boat Safari. Na wstępie dostajemy zatyczki, a "kierownik" wyprawy wyjaśnia krótko co wolno, a czego nie wolno.

Wpływamy w szuwary. Przed nami rozpościera się przepiękny, nie skażony ręka ludzką, obszar dywanu traw, kwiatów, bagnistych mokradeł i łąk. Po horyzont widać zieloną, nierównomierną połać, pełna tysięcy ptaków, węży, żółwi i niebezpiecznych gadów.

Odgłos silnika jest tak donośny, że śmieje się, że wszystkie aligatory rozpierzchły się w promieniu mili i nic tu nie wypatrzymy. Kierowca robi dryfty i z wprawą przemierza kolejne dywany traw. O dziwo nie ma komarów, ale za to słońce niemiłosiernie smaga nas z każdej strony

Wpływamy w zarośla i drzewa namorzynowe. Nasz statek powietrzny przechodzi na bieg jałowy i we względnej ciszy, płyniemy siłą rozpędu. Co chwilę, podążając za palcem wskazującym "kierownika" odkrywamy zakamuflowane ptaki. Po chwili widzimy żółwie, a nawet w kilku miejscach, nieruchome aligatory.

Po powrocie uczestniczymy w show z wielkimi na 1,80 m krokodylami i mniejszymi od nich o milimetry aligatorami. Gość opowiada o ich budowie ciała, różnicach, zachowaniach i zwyczajach. Przy okazji nazywa je po imieniu, a one reagują jak psy. Zawsze oczywiście nagradza je smakołykami. Po wszystkim śmiałkowie robią sobie zdjęcie z 3-letnim aligatorem. Trzeba przy tym jednak uważać, bo maluszek może odgryźć palec.

Teraz mamy czas na przechadzkę po parku i wizytę w sklepie z pamiątkami. Zmęczeni słońcem i temperaturą odpoczywamy w barze z klimatyzacją, delektując się lodowatą wodą.

W drodze powrotnej do motelu, odkrywamy Starbagsa z normalną, nieprzezroczysta kawą i śniadanie dnia następnego konsumujemy właśnie tam.

Pogoda stabilizuje się i już bez przeszkód wypływamy nurkować. Na pierwszy ogień bierzemy wrak statku Duane. Chyba najbardziej popularny na Key Largo. Prawdopodobnie tutejsze stworzenia morskie "mówią" o nim - dom. Jako Coast Guard Cutter służył podczas II Wojny Światowej na obszarze Korei i Wietnamu. Został zatopiony w 1987 roku tworząc sztuczna rafę.

Duane leży na około 40 m głębokości. Nurkowanie jest przyjemne i ciekawe. W wielu pomieszczeniach można spotkać mureny, ryby anioły, czy skrzydlice. Barakudy pływają w ławicach wokół wraku, większe zaś osobniki samotnie. Mamy dobrą, sięgającą ponad 15 metrów widoczność. Temperatura wody przy dnie wynosi 24 st. C.

Aby spenetrować wrak potrzebne są minimum 2 nurkowania. My mamy tylko jedno, więc staramy się wykorzystać je maksymalnie. Opływamy go całego pobieżnie, balansując na granicy wpadnięcia w dekompresję. "Śledzimy" dwa, metrowej długości, groupery. Obserwujemy ławicę tuńczyków i towarzyszymy angel fish. Liczne barakudy przepływają z każdej strony i wypłycając nie zwracamy już na nie prawie uwagi. Podpływamy w okolice masztu i spoglądając w górę cieszymy oczy widokiem, który ubogacają załamujące się promienie florydzkiego słońca.

Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Wynurzamy się bezpiecznie i po przerwie nurkujemy dalej, ale już na naturalnej rafie w miejscu Molassa Reef.

Wojciech Zgoła 2011-07-12

Tagi: usa, ameryka, rafa