Wybierając się na wakacje rodzinne, postanowiliśmy odwiedzić Półwysep Iberyjski. Szukając najtańszych rozwiązań, szybko porzuciłem pomysł podróży samochodem i sugerując się zapewnieniami siostry, skupiłem uwagę na tanich przewoźnikach lotniczych.
Był koniec sierpnia, a dla nas początek urlopu. Polecieliśmy z Berlina, a w Barcelonie wynająłem samochód. Na szczęście opanowałem sztukę pakowania auta tak, że po chwili, bacznie śledząc nawigację satelitarną, kierowałem się do pierwszego miejsca noclegowego. Barcelonę zwiedzaliśmy w drodze powrotnej, śpiąc jedną noc w hostelu.
Jadąc autostradą E-15, kierowałem się w kierunku Valencji. Po przejechaniu kilkuset kilometrów, zjechaliśmy na Peniscolę. Było już ciemno i trochę czasu zajęło nam odnalezienie zarezerwowanego campingu. Noc spędziliśmy w drewnianym domku, a po późnym śniadaniu pojechaliśmy zwiedzić pobliski zamek templariuszy. „Stara” Peniscola to warowne miasto, położone na wzgórzu, a wybudowane w XIII wieku. Jego sercem – punktem centralnym – jest Castell del Papa Luna. Zamek ten malowniczo góruje nad półwyspem, po którego obu stronach, rozciągają się duże, piaszczyste zatoki, a piasek na plażach jest jasnożółty, podobno przywieziony aż z Sahary.
Zamek można zwiedzić za 2,50 euro i zajmuje to około 1,5 h. Warto zostać dłużej i popodziwiać przepiękne widoki, a Don Kichot z brązu, znaki templariuszy i cicha, nastrojowa muzyka z głośników, powodują, że warto się tu zatrzymać i rozejrzeć. Powrót na parking, wąskimi, krętymi uliczkami starego miasta, pełnymi sklepików z pamiątkami i restauracjami, dodatkowo dodaje kolorytu.
Wieczorem wyruszamy do Jalon, gdzie spędzamy kolejne 7 dni. Mieszkamy kilkanaście kilometrów od Morza Śródziemnego i prawie codziennie dojeżdżamy do jakiegoś miasteczka nadmorskiego. Najbardziej podoba nam się Moraira. Tu nurkuję z córką, ale o tym, dość szeroko napisałem w ostatnim numerze wrześniowym „Nurkowania”: Nr 9 (167) 2009. Zwiedzamy Calpe. Zamieszkują tu wolne flamingi. Przez to, jest to unikatowe miejsce w Europie. Snorklujemy u podnóża jednego z najmniejszych parków naturalnych Hiszpanii – Penon de Ifach. Wieczorem przechadzamy się uliczkami miasta i kosztujemy hiszpańskiej kuchni. Mile zaskakują nas ceny, które są tu o około 20% niższe niż we Włoszech. Żywność, z wyjątkiem mleka i chleba, jest tu praktycznie porównywalna cenowo do naszej.
Zwiedzamy też Alicante. Zajmuje nam to cały dzień. Między innymi, wjeżdżamy, wykutą w litej skale, windą na skaliste wzgórze, na którym króluje zamek św. Barbary – Castillo de Santa Barbara – wzniesiony w XVI wieku. Schodzimy na nogach i wędrujemy na plac – Plaza de Santa Maria – gdzie znajduje się kościół św. Marii z XIV wieku. Spacerujemy trochę po mieście, szukając cienia, bo doskwiera nam upał. Pochłaniamy lody i w końcu, za namową (krótką) dzieci, idziemy na pobliską plażę Playa del Postiguet. Ciekawe, że rzadko spotykamy Polaków, którzy zwykli wczasować bardziej na północ od nas, na Costa Brava. W końcu to 500 km dalej.
Autostrady maja dobre, tańsze od naszych i zadbane. Widoki po drodze bardzo sympatyczne. Morze Śródziemne w blasku słońca, przysłaniają, co chwilę skaliste wzniesienia, gaje oliwne i lasy.
Stacje benzynowe z zapleczem pozostawiają trochę do życzenia. Bywają brudne i nie zachęcają.
Jedzenie w Hiszpanii jest wyśmienite. Ceny umiarkowane, ale niestety to dość daleko od Polski. Samochodem dobre 3000 km w jedną stronę. Osobiście polecam i zapraszam do galerii zdjęć.
Wojciech Zgoła 2009-09-30
Tagi: hiszpania, costa blanca