Kiedyś byłem zmożony anginą i leżałem w łóżku. Nudziło mi się niewyobrażalnie. Były to czasy bez telefonów komórkowych, play station, telewizji kablowej i bananów, takich normalnych do jedzenia.
Zdaje się, że Gwiazdor przyniósł mi kalendarzyk na bieżący wtedy rok, a tam między innymi stał wydrukowany alfabet grecki. Jakby nie patrzeć Grecja była kolebką wielu rzeczy, w tym cywilizacji zachodniej i między innymi "ulubionej" przez Korwina-Mikke demokracji. Nie mając nic ciekawszego do roboty, nauczyłem się całego alfabetu od Alfy do Omegi i tak już zostało.
Trzeba mi było jednak poczekać do następnego wieku, by osobiście, własną stopą dotknąć ziemi greckiej.
Państwo lądowo-wyspiarskie leży na południowym wschodzie Europy, na koniuszku Półwyspu Bałkańskiego. Mnie interesuje zawsze bardziej woda niż ląd, a dzisiejsza Republika Grecka graniczy z 4 państwami: Albanią, Bułgarią, Macedonią i Turcją, a oblewają ją wody Morza Śródziemnego, konkretniej mórz: Egejskiego, Jońskiego i Kreteńskiego.
Ze względu na dużą ilość wysp, bo jest ich aż około 1400 (227 zamieszkałych), kraj ma rozbudowaną i urozmaiconą linię brzegową, która liczy 14880 kilometrów.
Wraz ze starszym synem nastawiliśmy się na ofertę last minute i dzięki pomocy Karoliny z Kompas Travel dopięliśmy swego. Przeznaczenie skierowało nas na jedną z wysp jońskich, mianowicie na Korfu. Hotelik oferował skromne warunki mieszkaniowe z klimatyzacją (na szczęście!) i śniadania.
Dolecieliśmy na miejsce bez większych problemów, a autokar przewiózł nas bezpiecznie po górzystych i wąskich drogach wprost przed hotel w okolicy Acharavi. Był wieczór, a temperatura nie schodziła poniżej 30 st. C. Okazało się, że morze i plażę mamy tuż pod nosem. Skorzystaliśmy z jednego z barów i delikatnie nasyciliśmy się sałatką i zimnymi napojami. Przechadzka i lustracja kafejek z wolnym WiFi zakończyła pierwszy dzień pobytu.
Wczesnym rankiem, zaraz po smakowitym śniadaniu udaliśmy się do znalezionego wcześniej w necie centrum nurkowego. Po dopełnieniu formalności certyfikatowych, dobraniu brakującego sprzętu, wykupiliśmy pakiety 8 zanurzeń. Dwa dni zarezerwowaliśmy na zwiedzanie wyspy.
Po zapakowaniu się do aut, wraz z innymi nurkami przejechaliśmy kilka kilometrów do przystani. Tu zaokrętowaliśmy się na naszej łodzi i wysłuchaliśmy pouczeń o panujących zasadach i podczas nurkowań. Właściciel bazy był zarówno, instruktorem, przewodnikiem, kierowcą, jak i kapitanem. Trochę dużo w jednym, jak na mój gust. Wydawał się jednak sympatyczny, choć ni jak nie przekłada się to przecież na profesjonalizm związany z samym nurkowaniem. Zagadnąłem go i okazało się, że pracownik się właśnie rozchorował i tuż przed wyjazdem poinformował, że nie będzie dziś w pracy. Greckie podejście??
Ubraliśmy się sprawnie. Mój syn Kajetan był po raz pierwszy na takim typowym wyjeździe nurkowym. Miał 14 lat i byłem ciekaw, jak sobie poradzi. Na razie szło mu całkiem dobrze. Po brefingu wskoczyliśmy do wody. Cieplutko i widno. Słony smak Morza Śródziemnego, jego zapach i dotyk wprawia mnie zawsze w dobry nastrój. Falowanie było delikatne, a widoczność sięgała ze 20 metrów. To pierwsze nurkowanie traktowałem sprawdzająco. Nurkowaliśmy już wcześniej w tym sezonie w Polsce, ale jednak to morze, inna wyporność, inna butla itp. Było dobrze. Syn zapowiada się na dobrego nurka i już w zeszłym roku załapał o co chodzi z pływalnością nie tylko teoretycznie, ale świetnie przekłada to na zajęcia praktyczne.
Tymczasem rozróżniałem ryby. Niektóre potrafiłem nazwać, inne niestety wciąż nie. Spotkaliśmy murenę, a wokoło pływało dużo chromisów kasztanowych, corisów, oblad i innych.
Wszystkie zanurzenia wykonaliśmy z łodzi, w większości przypadków będąc razem w parze. Oglądaliśmy jeden z wraków, odszukaliśmy ośmiornicę, krewetki i zachwycaliśmy się ślimakami nagoskrzelnymi. W świetle latarek i lampy błyskowej mogliśmy podziwiać paletę niesamowicie żywych i pełnych kolorów podwodnych stworzeń.
Ściany skał opadające do dna, nawisy i załomy, jaskinie i ogromne głazy, a czasem łaty piachu. Na jednym z zanurzeń udało nam się spotkać dużą i srebrną rybę dentex oraz rzadkiego groupera złotoplamistego (Epinephelus costae). Obie dochodzące do około metra długości i niestety płochliwe. Raz umówiłem się z przewodnikiem, że na 15 minut zostanie z Kajetanem pod wodą na bezpiecznej głębokości, a wraz z grupką nurków z odpowiednimi uprawnieniami zeszliśmy na 35 metrów głębokości. Tu w jednej z malutkich jaskiń dostrzegłem strzelającą wąsami langustę. Obawiała się zapewne, że zostanie przysmakiem na talerzu, a jedyne, co ją z mojej strony spotkało, to błyśnięcie fleszem po oczach.
W ramach wykupionych pakietów centrum nurkowe oferowało dowiezienie i odwiezienie z i do hotelu. Umawialiśmy się na konkretną godzinę w konkretnym miejscu, ba, jak to na wyspach, z miejscem parkingowym są kłopoty, a i nerwowi kierowcy od razu trąbią. Niestety codziennie byliśmy robieni w Greka, bo ani razu kierowca nie przyjechał punktualnie. Na to warto zwrócić uwagę i umawiać się w zacienionym miejscu. My niestety każdorazowo czekaliśmy w pełnym słońcu (a było super upalnie) i to po kilkanaście nawet 20 minut.
Ostatnie 2 i pół dnia postanowiliśmy spędzić na zwiedzaniu wyspy i jej klimatów. W tym celu chciałem wynająć samochód, co okazało się arcy trudne. Biorąc pod uwagę wszystkie wypożyczalnie, w necie nie było wolnych samochodów. Rezydentka nie potrafiła pomóc bezpośrednio, poradziła jednak, by po prostu pójść "z buta" do "centrum" i poszukać w wypożyczalniach zaglądając od drzwi do drzwi. Tak właśnie uczyniliśmy. Rzeczywiście po dość długim rozpoznaniu, a następnie negocjacjach (ceny są astronomicznie wysokie w porównaniu z innymi krajami Europy Zachodniej) wypożyczyliśmy małego hyundai?a w kolorze czerwonego lakieru do paznokci, który właśnie przy nas został oddany. Od razu też pojechaliśmy na północno-wschodnie rubieże wyspy zaliczając, ponoć najlepsze lody w okolicy.
Następnego dnia wyruszyliśmy od razu po śniadaniu. Pojechaliśmy na zachód zobaczyć inne plaże, wąwozy i wyższe partie gór. Zwiedziliśmy Sidari, Avliotes i Ag. Stefanos. Porę obiadową i wieczór spędziliśmy w bardzo urokliwym miejscu Korfu mianowicie w Palaiokastritsa (polecam). Wpierw pojechaliśmy wzdłuż klifów, na tyle wąskimi uliczkami, że jeden z samochodów musiał zjeżdżać (a co, jeśli nie było gdzie??) i stawać, by drugi mógł przejechać. Później zjechaliśmy nad samo morze, które tu tworzyło odrębne zatoczki, z nich zaś wystawały ogromne fragmenty skał. Darmowy parking i darmowe prysznice ze słodką wodą przyciągały turystów. Sporty wodne miały wyznaczone bojkami swoje kawałki wody, reszta mogła kąpać się do woli. Wpierw wybraliśmy knajpę, która oferowała cień i znośne ceny za smakowite jedzenie. Po kąpieli i snorklingu zdecydowaliśmy się na rejs łodzią. Trafiliśmy na starszawą krypę ze starszym już Grekiem, który pływał w asyście 5-cio letniego wnuka, komórki i kapoków. Przejażdżka trwała ponad godzinę, a część turystów korzystała z tej opcji wybierając plaże, do których dostęp był możliwy jedynie od strony morza. O umówionej godzinie jakiś przewoźnik ich odbierał w ramach tej pierwszej opłaty.
Kolejnym dniem była niedziela, więc zaplanowaliśmy udział w mszy świętej i zwiedzanie południa wyspy. Stolicę Korfu - Kerkirę (Korfu) - wybraliśmy na początek. Po dojechaniu do centrum zaczął się dramat szukania miejsca parkingowego. Objeżdżanie nic nie dawało, a czas mszy nieubłagalnie się zbliżał. W pewnym momencie zauważyłem miejsce przy przystanku i koszu na śmieci. Brakowało mi dobre pół metra żeby się zmieścić. Postanowiłem przesunąć kosz i się tam wtranżolić (wjechać). Dalej, pytając policjantów dotarliśmy do kościółka. Upał doskwierał niemiłosiernie, a w kościele było do tego duszno. Jednak po wejściu zauważyliśmy duże klimatyzatory, które zostały właśnie uruchomione. Skorzystaliśmy z wolnych miejsc i przemieściliśmy się w ich pobliże. Eucharystia trwała niecałą godzinkę. Takie uspokojenie duszy i ciała działa kojąco. Ruszyliśmy w obchodzenie centrum. Zaglądaliśmy tu i ówdzie, a w jednej z porządnie klimatyzowanych knajp ugasiliśmy pragnienie. Po powrocie do czerwonej strzały nie było za wycieraczką mandatu, więc pojechaliśmy dalej w kierunku południa. Dotarliśmy na sam cypel Korfu, ale niezbyt nam się spodobało. Ruszyliśmy dalej w kierunku Ag. Georgios i tu po drodze odkryliśmy kamienisto piaszczystą plaże z darmowymi prysznicami i z bardzo małą ilością ludzi. Było świetnie. Dość duża fala i wiaterek, a niedaleko najzwyklejszy bar. Nabraliśmy sił, wypoczęliśmy i ruszyliśmy oddać samochód.
Następnego dnia rano odlecieliśmy do Polski.
Warto pamiętać, że na Korfu, rzadko kto mówi po angielsku, ceny są wyjątkowo wysokie, nie chcą przyjmować w ogóle kart kredytowych, a bankomatów jest niewiele. Są za to przepyszne i świeże sałatki oraz często, dopiero co złowione ryby. Nie wybierajcie pokoju bez klimatyzacji (trzeba to bardzo dokładnie sprawdzić, bo są hotele, które oferują w niektórych pokojach taką możliwość, a po przyjechaniu na miejsce okazuje się, że te są już pozajmowane) - często też klimatyzacja jest dodatkowo płatna, w wysokości np. 6 euro za dzień. Jeśli planujecie wypożyczyć samochód ? zróbcie to z dużym wyprzedzeniem. No i warto w Grecji mieć trochę gotówki, a nie polegać tylko na plastikowym kartoniku.
Wojciech Zgoła 2014-07-23
Tagi: grecja, korfu