Większość, nazwijmy to, "doniesień" internetowo-prasowych, dotyczących świata podwodnego Hiszpanii, opisuje najczęściej rejon Costa Brava lub wysp kanaryjskich. A spoglądając na geografię tego największego państwa półwyspu iberyjskiego, wyraźnie widać, że linia brzegowa jest daleko bardziej rozciągnięta. Wspomniana Costa Brava, to tylko niewielki procent z długiej na 3904 km linii brzegowej Hiszpanii (wraz z wyspami to już 4964 km).
Morze Śródziemne, przechodzące w Atlantyk, różne warunki pod wodą, niezliczone formacje skalne, jaskinie i zalegające wraki, stanowią nie lada kąsek dla nas nurków. Klimat jest dodatkową atrakcją, a wielość zabytków, długość i szerokość plaż, wspaniała kuchnia ubogacona tutejszym winem, przyciąga również osoby nam towarzyszące!
Planując podróż do Hiszpanii, jakby na to nie patrzeć, jest to dość daleko, warto więc wiedzieć, że z Polski i z Berlina mamy już połączenia tanich linii lotniczych z Barceloną, Walencją, Alicante i Malagą. Nawet 5 osobowa rodzina zaoszczędzi rezygnując z jazdy własnym samochodem, na korzyść lotu samolotem i wynajęciem auta już na miejscu.
Calpe i flamingi
Pierwsze podwodne spotkanie z fauną i florą Morza Śródziemnego, nieustannie oblewającego wybrzeże kraju korridy, rozpocząłem 3 lata temu, w porze letnich wakacji, od Costa Blanca, które rozciąga się od przylądka Nao, aż do przylądka Gata w Andaluzji. Nie miałem żadnej rezerwacji, ani nawet wiedzy o tutejszych centrach nurkowych. Mieszkaliśmy (wraz z rodzinką) w miejscowości oddalonej o kilkanaście kilometrów od wybrzeża. Okazało się, że najlepsze miejsca nurkowo-plażowe znajdują się od Denii, przez les Rotes, Morairę, po Calpe. Wszędzie jest sympatycznie, a w okolicy tego ostatniego, można zobaczyć flamingi na wolności, co jest rzadkością w Europie.
Ostatnią informację potwierdziliśmy naocznie zaraz po udanym snorkelingu w okolicy publicznej plaży, u podnóża jednego z najmniejszych parków naturalnych Hiszpanii - Penon de Ifach Zaledwie na głębokości 2,5 m odnajduję schowaną pod dużym kamieniem ośmiornicę. Wołam dzieciaki i nurkując na wstrzymanym oddechu, oglądamy pięknego głowonoga. Wieczorem przechadzamy się uliczkami miasta i kosztujemy hiszpańskiej kuchni. Mile zaskakują nas ceny, które są tu o około 20% niższe niż we Włoszech. Żywność, z wyjątkiem mleka i chleba, jest tu praktycznie porównywalna cenowo do naszej.
Moraira i nurkowanie
Wraz z córką, dla której miało to być pierwsze spotkanie podwodne z ciepłym morzem, decydujemy się nurkować z centrum nurkowym w miasteczku Moraira. Choć wszędzie roi się tu od nich, jak się miało za chwilę okazać, my wybraliśmy akurat brytyjską bazę nurkową. Sprawdzili nasze certyfikaty i ubezpieczenia nurkowe. Wyglądali profesjonalnie, choć nie pociągali entuzjazmem (sławna brytyjska flegma). Oba osądy potwierdziły się w 100%. Po dopełnieniu formalności, grzecznie poznaliśmy współtowarzyszy naszych najbliższych przygód. Okazali się nimi Włosi i Francuzi.
Już pierwsze zejście pod wodę okazało się bogate we wrażenia, szczególnie dla Aśki, która momentalnie odczuła różnicę w widoczności i temperaturze wody. Po kilku nurkach w rodzimych jeziorach, tu uśmiechała się z radości tak szeroko, że obawiałem się przez chwilę, że automat wypadnie jej z ust.
Temperatura powietrza w okolicach 320C w cieniu, ostro dała się nam we znaki już w porcie. Właśnie tu, tuż przed wypłynięciem pontonem, musieliśmy wciągnąć na siebie nasze mokre pianki, a wszystko to w pełnym słońcu. Pot spływał z czoła, a beton portowy palił stopy. Co niektórzy polewali się zimną wodą z węża, bo jak przystało na porządną marinę, co jakiś czas, w miejscach na przycumowanie łodzi, był kran ze słodką wodą i gniazdo elektryczne.
W morze wypłynęliśmy pontonem, a po zrzuceniu kotwicy i krótkiej odprawie, sprawdzeniu poprawności działania akwalungu, przewrotką w tył, znaleźliśmy się w wodzie. Po rozpoczęciu zanurzenia, chłód słonej wody, dawał wreszcie wytchnienie dla ciała, a fakt zawieszenia w toni - koił zmysły.
Już w pierwszych minutach, na głębokości 10 m, zauważyliśmy ośmiornicę i mątwę. Oba zwierzaki pozwoliły nam na bliskie podpłynięcie, a nawet miałem wrażenie, że to ośmiornica przygląda się nam, a nie na odwrót. Mątwa zaś trzymała dystans 1-2 m, odpływając co chwilę kawałek. Poświeciliśmy im dobre 10 minut nurkowania. Schodząc na 14 - 15 m przewodnik pokazał nam nieruchomą i wyczekującą skorpenę, a już po chwili goniliśmy murenę śródziemnomorską, która skryła się w rozpadlinie skalnej. Ta drapieżna ryba prowadzi nocny tryb życia, dlatego spotkanie za dnia zaskakuje i cieszy, a przez to, że lubi wody skalistych wybrzeży, dlatego można ją tu często spotkać.
Dalej posuwaliśmy się już w lekkim prądzie. Temperatura wody przy dnie (15 m) wahała się w okolicach 240 C. Widoczność 10 m. Mijamy kilka małych ławic ryb, dużo kolorowych rozgwiazd i sporego groupera, który woli minąć nas szerokim łukiem. Obserwujemy też charakterystycznego dla Morza Śródziemnego wargacza, mieniącego się w przebijającym toń słońcu. Ta mała rybka (do 12 cm) płynąc żwawo pokazuje zielone, żółte, czerwone i niebieski barwy, jakby przenikały się wzajemnie. Świetnie wygląda to w dodatkowym oświetleniu latarki. Miejsce nurkowe to Mashroom Rock. Skaliste dno, tylko gdzie niegdzie poprzecinane łatami piasku, powoduje, że chce się zaglądać we wszystkie zakamarki. W niektórych z nich, niespokojne okonie morskie pragną, aby ciekawski nurek jak najszybciej odpłynął. Często można się do nich zbliżyć nawet na kilkadziesiąt centymetrów, zanim spłoszone odpłyną. Mają charakterystyczne ciemnozielone pręgi.
Nurkujemy jeszcze w miejscu zwanym Portet. Wiatr powoduje, że fale się powiększają i pod wodą widoczność spada do około 7 m. Mamy szczęście, obserwujemy dużą, żółtą meduzę w niebieskie kropki. W jej fałdach często można spotkać malutką rybkę. Znowu spotykamy ośmiornicę, co wcale nie jest częste za dnia. Na pontonie, gdy wracamy do portu, porządnie kiwa. Płyniemy szybko, pokonując kolejne wzniesienia spiętrzonych fal.
Nie nurkujemy codziennie, bo w międzyczasie zwiedzamy. Jedziemy do Alicante. Zajmuje nam to cały dzień. Między innymi, wjeżdżamy, wykutą w litej skale (ponad 200 m w pionie), windą na skaliste wzgórze, na którym króluje zamek św. Barbary - Castillo de Santa Barbara - wzniesiony w XVI wieku. Schodzimy na nogach i wędrujemy na plac - Plaza de Santa Maria - gdzie znajduje się kościół św. Marii z XIV wieku. Spacerujemy trochę po mieście, szukając cienia, bo doskwiera nam upał. Pochłaniamy lody i w końcu, za namową (krótką) dzieci, idziemy na pobliską plażę Playa del Postiguet. Ciekawe, że rzadko spotykamy Polaków, którzy zwykli wczasować bardziej na północ od nas, na Costa Brava. W końcu to 500 km dalej. Odwiedzamy również Elche. Miasto które ma ponad 2500 lat i znajduje się w nim największy w Europie El Palmeral - Las Palmowy.
Jeszcze pod wodą
Na kolejne spotkanie z podwodną tajemnicą schodzimy w miejscu o nazwie Sargo Rock. Fale są imponujące i obserwuję dylemat przewodnika, czy czasem nie odpuścić. Zejście do wody jest dość proste, ale wejście do pontonu stanowi już problem. Nalegają bym nie brał aparatu z obudową do zdjęć podwodnych, czym psują mi humor. Nie stroję jednak fochów i nurkuję bez fotograficznego balastu. Fale odczuwamy dość znacznie. Miota nami na pierwszych metrach. Wszystko poprawia się po przekroczeniu 10 m. Obserwujemy rośliny, które poddają się ruchom wody. Brakuje tylko muzyki, brzmiącej w takt jednostajnych ruchów. Delikatne ukwiały, raczej pochowane, czekają na lepszą pogodę, a kilka meduz stara się trzymać blisko dna. Formacje skalne zaciekawiają kształtem i rzeźbą. Widzimy przepływające ryby, rozgwiazdy i jeżowce. Podpływam dość blisko barweny, którą można łatwo poznać po dwóch długich wyciągniętych wąsach, znajdujących się pod dolną szczęką. W zależności od pory roku, wieku i głębokości (od 10 m do 300 m), ubarwienie jej ciała różni się kolorem: od odcieni brązu do czerwonego. Za dnia, barwena, żywiąca się małymi zwierzętami dennymi, ma wyraźnie widoczną brązową (czasem ciemnoczerwoną) pręgę, biegnącą od oka do nasady płetwy ogonowej. Nie przekraczamy 15 m i po 40 minutach, walcząc ze skalą Beauforta, wdrapujemy się na ponton.
Costa del Sol i Andaluzja
Wrażenia z tego pobytu i zanurzeń wydają się prosić o więcej. Dlatego w zeszłym roku, decyduję się na kolejną podróż do Hiszpanii. Zabieram ze sobą ojca - emeryta i zapuszczamy się w rejon Andaluzji. Mieszkając niedaleko Malagi i korzystając z 20 stopniowej temperatury i listopadowego słońca, przemierzamy wzdłuż i wszerz krainę flamenco.
Tym razem szperam w Internecie i rezerwuję sobie pakiet nurkowy w jednym z centrów, w miasteczku Torremolinos. Całe wybrzeże tego regionu stanowi kilkanaście kilometrów, nieprzerwanie ciągnących się plaż, a nazwy miast (w tym Malagi) zmieniają się niezauważenie, jeśli idziemy skrajem piachu obmywani przez nieustannie powracające fale.
Malaga
Następnego dnia po przybyciu, jedziemy do Malagi. Jest niedziela, więc eksplorację stolicy prowincji rozpoczynamy od mszy i pobieżnego zwiedzania tutejszej renesansowej katedry, której budowę rozpoczęto w 1538 roku. Ciekawostką jest, że brakuje drugiej zaprojektowanej wieży, przez co katedrę nazwano La Manquita (Jednoręka). Przed wejściem znajduje się drzewo pomarańczowe, a w środku warto zwrócić uwagę na prezbiterium z pięknymi stallami oraz na poboczne kaplice. W jednej z nich jest słynna Madonna z różańcem Alonsa Cano, a przy prezbiterium warto zobaczyć klęczące posągi Królów Katolickich.
Przy muzyce ulicznych grajków pijemy kawę i wędrujemy dalej zatrzymując się przy Calle San Agustin, gdzie w XVI-wiecznym, renesansowym pałacu, otwarto w 2003 roku Muzeum Picassa. Kolekcja liczy 138 prac artysty oraz przedmioty z osobistego życia. Warto postać w kolejce po bilety, by osobiście podziwiać i często zastanawiać się, z której strony patrzeć na dany obraz. Muzeum jest tak skonstruowane, że w jednej z sal czarno-biały Picasso maluje "na żywo" różne rzeczy przy pomocy białej farby i pędzla. Fajnie wygląda na przykład taki szybko namalowany byk. Kilka pociągnięć i symbol Hiszpanii stoi przed nami, jak żywy.
Idziemy też oczywiście do Alcazaby - siedziby mauretańskich królów. Okazuje się, że podobnie jak w Alicante, jest tu wyżłobiony w skale pionowy tunel, w którym zainstalowano windę. Z góry roztacza się przepiękny widok zarówno na część lądową, jak i na otwarte Morze Śródziemne z pływającymi statkami i żurawiami portu. Pobyt w Maladze uwieńczamy objazdem miasta "angielskim" dwupiętrowym autobusem.
Czekam już na zanurzenie. Zaraz po śniadaniu dnia następnego odbiera mnie właściciel centrum i okazuje się, że baza mieści się zaledwie 500 m od miejsca tymczasowego pobytu. Dopełniam formalności proceduralne i po chwili jedziemy wzdłuż wybrzeża, 70 km dalej na północ. Październik i listopad to miesiące, w których można spotkać tu rybę z rodziny samogłowowatych - Mola mola (samogłów). Angielska nazwa Ocean sunfish wydaje się być najładniejszą, a wybrzeże hiszpańskie służy tej dochodzącej do 3 m długości i mogącej ważyć nawet 2 tony rybie za stację "oczyszczania" z wszelkich pasożytów.
Są 2 zespoły po 3 nurków. Pierwszy walczy z falami podczas kursu rescu, a ja w towarzystwie Jake'a z Anglii i Teo z Grecji przecinamy piaszczystą plażę urokliwej zatoczki by wreszcie z delikatną zadyszką wejść do wody, przepłyną ponad 50 m po powierzchni i zanurkować. Miejsce to nazywa się Fraggle Rock. Widoczność bywa tu całkiem dobra, ale dziś mamy tylko 10 m. Pływamy pomiędzy skałami dochodząc do ponad 20 m głębokości. Jest dużo życia. Spotykamy kilka ławic mniejszych ryb, a co chwila siadają pod nami, na łatach piachu lub pułkach skalnych polujące jaszczurniki. Są sułtanki i zauważalnie pochowane ośmiornice. My wypatrujemy Mola mola. Niestety bez skutku, po prawie 45 minutach wychodzimy na przerwę. Sprawdzam komputer. Okazuje się, że woda przy dnie miała 15 st. C, zaś przy powierzchni 20.
Teraz zanurzamy się z drugiej strony zatoczki. Mamy o wiele mniejszy kawałek do przejścia. Nurkujemy trochę dłużej i płycej - nie przekraczamy granicy 18 m. Miejsce to nazywają Marina del Este. Ukształtowanie skał, które tworzą niezliczoną ilość naturalnych schowków tętni życiem. Są mini tunele i jaskinie, nawisy i niekiedy prawie płaskie półki. W tych zakamarkach naliczamy 3 ośmiornice, z czego jedną całkiem sporych rozmiarów. Płyniemy uważnie, bo gdzie niegdzie siedzą przyczajone i wtopione w barwy otoczenia skorpeny. Obserwujemy różne ryby, a wśród nich kadryle (Serranus Carrilla) oraz bardzo charakterystyczne dla Morza Śródziemnego Talasomy pawie (Thalassoma pavo). W końcu wracamy do samochodu.
Następne zanurzenia, w sumie za moją zdecydowaną zgodą, prowadzimy w tej samej zatoce. Wciąż mam nadzieję na bliskie spotkanie 3 stopnia z Mola mola… Zapuszczamy się nieco dalej i płyniemy większym łukiem, zaglądając przy okazji w różne otwory wyrzeźbione przez Naturę. Obserwujemy powolne ślimaki "z domkiem" Hexaplex trunculus oraz nagoskrzelne Hypselodoris picta. Wciąż mamy nadzieję na słoneczna rybę. Niestety i tym razem nie udaje nam się jej spotkać. Po przerwie znów zanurzamy się w Marina del Este, by po niespełna 45 minutach wyruszyć w drogę powrotną do Torremolinos.
Niektóre miasta Andaluzji
Po południu jedziemy do Antequera (ponad 500 m n.p.m.). Temperatura z 20 w Maladze przechodzi w 6 st. C i pada deszcz. Pokonujemy Sierra del Torcal na wysokości około 1000 m n.p.m. by wjechać do malutkiego miasteczka, gdzie ponad miastem wznoszą się ruiny zamku Maurów.
Następnego dnia wstajemy wcześnie rano, by wyruszyć na całodzienną wyprawę. Zwiedzamy kompleks pałacowy Alhambra w Granadzie - najwspanialszy pomnik architektury arabskiej w Europie Zachodniej, a po południu jedziemy do Cordoby - zobaczyć meczet-katedrę (175 m długości na 130 m szerokości i wszystko zadaszone). Oba miasta godne uwagi i zwiedzania. W pierwszym znajduje się zespół pałacowy: Pałac Nasrydów, Pałac Karola V, Alcazaba i ogrody Generalife. Jest to jeden z najbardziej odwiedzanych obiektów, a w okresie letnim, bez wcześniejszej rezerwacji, w ogóle się do niego nie wejdzie. Warto o tym pamiętać, a bilety można zamawiać przez net: www.alhambratickets.com. Architektura wnętrz zapiera dech w piersiach, a początki budowy pałaców sięgają 1333 roku. W drugim mieście - Cordobie - fascynuje meczet, w środku którego wybudowano katedrę. Przed wejściem głównym znajduje się sad mandarynkowy, a po starówce można przejechać się dorożką. Warto też poszukać nietuzinkowych wyrobów ze srebra i skóry, z których od wieków słyną tutejsi rzemieślnicy.
Dalej na południowy wschód od Malagi jest jeszcze Gibraltar i zaczyna się Ocean Atlantycki. Tam też warto pojechać i zanurkować, ale to już trudniejsze warunki i inna opowieść.
Wojciech Zgoła 2011-02-22
Tagi: hiszpania