Imperium Osmańskie i Nurkowanie (Nuras.info 12/2010)

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Straszliwe dziury, które towarzyszyły nam w drodze przez góry i miasta, przysłaniały niedawny komfort lotu w przestworzach. Była końcówka maja, gdy wyruszyliśmy wraz z Robertem, w naszą podróż do słonecznego kraju, którego wybrzeże omywają dwa morza: adriatyckie i jońskie. Zmierzaliśmy do Saranda w Albanii.

Przed momentem wylądowaliśmy szczęśliwie w Tiranie - stolicy tego, najdłużej pozostającego komunistycznym, kraju byłego Bloku Wschodniego. Teraz, odebrani z lotniska przez sympatycznego Albańczyka, jechaliśmy, delikatnie zdezelowanym dżipem, w kierunku wybrzeża. Błękitne niebo, słońce i podwyższony poziom adrenaliny, wywołany odkrywaniem nowego dla nas lądu, towarzyszyły nam w ciągu całej trasy.

Mijając dużą statuę z podobizną Matki Teresy z Kalkuty, zostawiliśmy ją po prawej stronie. Ciekawe, że nie każdy wie, że ta błogosławiona Kościoła katolickiego urodziła się w Skopje, w ówczesnej Albanii, dziś należącej do Macedonii. Swoje kroki życia skierowała do Indii, gdzie jako Misjonarka Miłości, do końca życia zajmowała się ubogimi. Dzisiejsi Albańczycy, choć chyba najbardziej zateizowani w Europie, właśnie lotnisko nazwali jej imieniem.

Mijając zabudowania podmiejskie Tirany, oglądając jeżdżące na tej samej ulicy dwukółki z osiołkami i najnowsze mercedesy, wymijając "bezpańskie" krowy, wałęsające się i odpoczywające na dziurawym asfalcie oraz gaje oliwne, kierujemy się w góry, by po kilku godzinach, przeciąć wzniesienia i napawać się widokami łańcuchów górskich wchodzących w objęcia morza jońskiego.

Zarówno Morze Adriatyckie, jak i Jońskie stykają się z lądem Albanii na długości wybrzeża wynoszącej 362 km. Od granicy z Czarnogórą, aż do Zatoki Vlora, plaże wybrzeża muskają fale Adriatyku. Od Zatoki swe panowanie zaznacza Morze Jońskie, a linia wybrzeża, aż po Grecję, jest bardzo poszarpana, ze skalistymi i często urokliwymi zatoczkami oraz stromymi wzniesieniami. Właśnie w tych zatoczkach mamy zamiar nurkować, zanurzając się w podwodne tajemnice tej części Świata.

SARANDE

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Podróż trwa długo ponad 8 godzin i wieczorem docieramy wreszcie do Saranda, na południowym zachodzie państwa, gdzie Marcin kwateruje nas w hotelu. Po rozpakowaniu pragniemy jak najszybciej napełnić puste żołądki, smakując tutejszej kuchni i popijając czerwonym winem. Już po kilkunastu minutach siedzimy w jednej z poleconych restauracyjek i zamawiamy albańskie specjały w postaci jagnięciny. W czasie łamania pierwszych lodów, rozmawiamy o naszych oczekiwaniach nurkowych i lądowych. Już na początku okazuje się, że pakiet nurkowy (10 zanurzeń) nie jest wcale taki tani, jakby się wydawało. Na szczęście, wyżywienie i zakupy żywności należą do jednych z najtańszych w Europie.

Rano wyruszamy do pobliskiego, polskiego centrum nurkowego. Wędrujemy tak dobre 15 minut każdego dnia. Nie jesteśmy zadowoleni z tego powodu, szczególnie frustruje nas pieszy powrót po wyczerpujących nurkowaniach. Niestety w roku 2010 administracja urzędnicza zabroniła używania łodzi, a zanurzenia były możliwe tylko z plaży.

NURKUJEMY

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Po sklarowaniu i sprawdzeniu sprzętu, Marcin omawia pierwsze zanurzenie. Wraz z Robertem mamy na sobie mokre pianki bez ocieplaczy. Temperatura powietrza wynosi 26 st. C, a my "grubsi" o sprzęt, musimy przejść od centrum, do kamienistej plaży, gdzie założymy płetwy i rozpoczniemy nasze pierwsze w życiu spotkanie z głębinami Morza Jońskiego.

Po założeniu płetw i masek płyniemy kawałek po powierzchni spokojnego morza, by po chwili rozpocząć zanurzenie. Nabieramy głębokości. Widząc "mleko" mamy nadzieje na lepszą widoczność poniżej 20 m głębokości. Przez chwilę podziwiamy liliowca, którego jednak żegnamy skupiając się na wraku, który jest naszym celem. Początkowe 22 st. C przy powierzchni, niżej zamieniają się w 18 st. C. Widoczność bardzo nieprzewidywalna od 2 do 10 m. Gdy robi się "mgła" gubimy przewodnika (lub odwrotnie). Po chwili spokojnego poszukiwania zaczynamy wypłycać i na przystanku bezpieczeństwa spotykamy się znowu.

Drugie zanurzenie jest przyjemniejsze. Po pierwsze nurkujemy płycej przy lepszej wizurze i po drugie, tym razem osiągamy cel - wrak włoskiego drabinowca. Tym razem schodzimy we czwórkę, jest z nami jeszcze Antek. Chwile płyniemy po powierzchni. Schodzimy szybko na 10 m i od razu zauważamy, niegdyś dostojnego kolosa wraku statku o długości 110 m. Został zatopiony u schyłku II wojny światowej przez Niemców. Spoczywa teraz, zagarnięty przez morze, na głębokości niecałych 20 m. Leży na lewym boku, a duża śruba sterczy dobrze widoczna. Penetrujemy łatwo dostępne ładownie. Przyglądamy się też maszynowni. Napotykamy combery, zwane okoniami morskimi, a także ryby z rodziny wargaczowatych. Niedaleko zahaczonej, starej sieci rybackiej, nieźle prezentują się też wieloszczety.

Po pieszym powrocie do hotelu "Star", prysznicu i odpoczynku, wychodzimy na wieczorne eskapady kulinarne. Zafascynowani tutejszymi sałatkami "greckimi" z owczą fetą, pachnącymi pomidorami i sałatą, łechtamy podniebienia odrobina tutejszego wina. Promenada wzdłuż wybrzeża Saranda ciągnie się przez większą część miasta. Tutejsi handlarze stoją co kawałek z prowizorycznymi stolikami pełnymi drobiazgów. Są też większe stoiska z tym, co u nas skończyło się ładnych parę lat temu - z rosyjskimi gadżetami.

Kolejny dzień to śniadanie w tutejszej "śniadaniowni" (cos w stylu piekarni z ciastem z nadzieniem). Jest to większy kiosk, w którym można się zaopatrzyć w BUREK (czyt. byrek), czyli "placek-ciasto" zaopatrzone jedno z możliwych nadzień: mięso, ser, cebulę, szpinak lub ryż. Do tego zmawia się ichni jogurt, rozcieńczony wodą i bardzo słony w smaku. Raz z Robertem spróbowaliśmy tego koziego napoju. Pełni obaw o rewolucję jelitową, poszliśmy na kolejne nurki i na szczęście nic nam nie było.

Tym razem jedziemy na południe, w stronę Butrintu. Z otaczających wzgórz wyłania się przyjemna zatoczka. Wpierw nurkujemy po lewej stronie. Miejsce nazywa się Monastiri. Szybko schodzimy pod wodę i trzymamy się tuz nad pofałdowanym dnem. Podziwiamy ukształtowanie terenu, pełne jeżowców i ukwiałów. Gdzie niegdzie napotykamy pozornie zastygłe skorpeny i ławice drobnych rybek. Po prawie godzinie i przekroczeniu 20 metrów wychodzimy z morza, walcząc z falowaniem.

W przerwie pojawiają się właściciele tawerny i serwują nam, na tarasie z pięknym widokiem na morze, wspaniałą sałatkę, a wino zastępuje cola.

Drugie zanurzenie, to penetracja prawej strony zatoki. W między czasie wiatr wzmaga na sile i wejście jest o wiele trudniejsze niż przed dwoma godzinami. Fale mają już grzywy. Widoczność pod woda się pogarsza, a my mamy odnaleźć wejście do podwodnej jaskini. Schodzimy w końcu na kilkanaście metrów głębokości. Wreszcie łatwiej i spokojniej, zawieszeni w toni szukamy naszej jaskini. Niestety spotyka nas fiasko i z "jękiem zawodu" wynurzamy się, by po nierównej walce wygramolić się na plażę.

BUTRINT

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Odpoczywamy pakując wóz i po chwili jedziemy jeszcze dalej na południe, by przejechać przez kanał VIVARI, łączący jezioro Butrint (hodowle omułków) z cieśniną Korfu. Parkujemy w wiosce i wchodzimy na 300 metrowe wzniesienie, nie oznakowane i usłane nagimi skałami, jakby porozrzucanymi wszędzie nierównomiernie przez jakiegoś olbrzyma. Wzniesienie, które między 8 a 9 wiekiem przed Chrystusem wieńczyła niegdyś twierdza ?UKE AITOI. Teraz pozostały tylko resztki murów, które zarysowują się dopiero po wejściu na szczyt. Podziwiamy przepiękna perspektywę gór schodzących do morza, malutkich wiosek i niedalekiej Grecji.

Przejeżdżamy kawałek kierując się już na Saranda, by zwiedzić starożytne ruiny miasta i twierdzy Butrint, sprzed 2500 lat. To starożytne miasto, otoczone z 3 stron wodą jest jednym z najciekawszych stanowisk archeologicznym w tym rejonie. Usłyszałem też, że można je śmiało porównywać z ruinami greckimi.

Wg prowadzonych badań, pod koniec epoki brązu, w XII wieku przed Chrystusem, istniała tu mała osada rybacka, która w kolejnych latach stała się ważnym portem i szlakiem handlowym na drodze w kierunku Adriatyku. Buthroton stał się kolonią Hellenów, którzy właśnie tak ją nazywali. W około IV wieku BC* powstaje tu sanktuarium Asklepiosa, a około 380 roku BC miasto zostaje otoczone murem. W 228 r BC staje się protektoratem rzymskim. Już na początku I wieku zostaje tu zbudowany akwedukt, a obszar, jakie zajmuje miasto zostaje powiększony i otoczony murami. Butrint mimo trzęsienia ziemi w III wieku przetrwał do końca starożytności, a w VI wieku zostaje tu wybudowana bazylika i baptysterium.

Obchodzimy wszystkie te pozostałości, przyglądamy się murom, widzimy termy ? łaźnie rzymskie, dochodzimy też do Agory ? głównego placu w miastach helleńskich. Jest tu świetnie zachowany amfiteatr. Stąd dochodzimy do ?pałacu biskupiego?, by po chwili znaleźć się w baptysterium, które było drugim co do największych w Cesarstwie Bizantyjskim. W środku Sali znajdowała się chrzcielnica w kształcie krzyża, otoczona dwoma rzędami, po osiem granitowych kolumn każda, podłogę zdobiła zaś mozaika. Idziemy dalej wśród drzew laurowych. Mijamy różne bramy lub ich fragmenty i docieramy do charakterystycznej, na której widnieje relief przedstawiający lwa pożerającego głowę byka. Wreszcie wchodzimy na sam szczyt wzniesienia. Tu znajduje się Akropol. Stojąc na najstarszych murach (VII-V wiek BC) wzniesienia napawamy się widokami na jezioro Butrint, kanał Vivari i Agorę. Po sesji zdjęciowej, porządnie zmęczeni, schodzimy do samochodu i wracamy do bazy. Po 15 minutach marszu docieramy do hotelu, który już po 30 minutach opuszczamy. Jesteśmy przecież głodni.

PORTO PALERMO

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Znów wita nas słoneczny poranek. Idziemy na burek. Codziennie ?badamy? nowe nadzienie, ale popijamy sokiem z brzoskwiń. Jeszcze tylko kawa w pobliskim barze i wędrujemy do bazy. Dziś mamy w planie 3 zanurzenia. Jedziemy do Porto Palermo, kilkadziesiąt km na północ. Samochód wspina się na wzgórza, a my chłoniemy bezkres morza jońskiego i zanurzone w nim góry. Dojeżdżamy do zatoki, z której wychodzi cypel zakończony niewielkim wzniesieniem, uwieńczonym zamkiem warownym. Właśnie tu Ali Pasha wybudował w XIX wieku twierdzę Tepelene. Jeszcze 15 lat temu, był to zamknięty teren wojskowy, teraz dawne budynki straszą oknami bez szyb. Tutejsza ludność suszy w nich szałwię. Nurkujemy po obu stronach cypla.

Zanurzamy się wpierw po prawej stronie i po osiągnięciu 20 m głębokości dopływamy do dużej jaskini, jakby dwu-komorowej. W niej Marcin pokazuje nam śliczne fioletowe ukwiały. Wracając przyglądam się dziwnie układającym się poziomo skałom. Bliższe badania ?organo-leptyczne? odkrywają przed nami wielkie składowisko porzuconej amunicji. Czas posklejał je w większe bloki i upodobnił kolorem do skał. W szczelinach pomiędzy nabojami miejsce na schronienie znalazły małe rybki.

W przerwie zjadamy wspaniałą albańska sałatkę i zanurzamy się z lewej strony cypla. Pomiędzy półkami skalnymi znajduję granat ręczny, a Robert pocisk artyleryjski. Schodząc w sumie na prawie 30 m oglądamy skorpeny, meduzy, flądry i wiele drobnych ryb.

Zaraz po wynurzeniu zwiedzamy dziewiętnastowieczną twierdzę Ali Pashy.

GURRE PAKRIPE

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Na 3 nurkowanie podjeżdżamy kawałek do miejsca Gurre Pakripe. Schodzimy płytko, nie przekraczając 10 m. Mamy najlepszą dotąd widoczność, sięgającą 30 m. Nurkowanie to zaliczam do jednego z najlepszych w Albanii. Najpierw wpływamy do maleńkiej jaskini, gdzie aby zobaczyć zjawisko halo kliny ? mieszania się wody słodkiej ze słoną, trzeba się prawie czołgać po piaszczystym dnie. Warto zobaczyć jak źródło wybija ze skał wprost w objęcia morza. Podniesienie głowy ponad granicę mieszania skutkuje wyraźną zmianą temperatury na niską.

W dalszej części nurkowania penetrujemy skały i rozpadliny, wędrujemy wzrokiem po prawie pionowych ściankach biegnących daleko ponad taflę akwenu. Spotykamy 2 ośmiornice, z których jedna pozwala nam na dłuższą obserwację. Znów są skorpeny i ukwiały, a w drodze powrotnej przypatrujemy się polującym jaszczurnikom.

Dziś zapodajemy sobie na kolację rybę i oczywiście sałatkę. Popijamy wyjątkowo piwem i colą. Ciepła noc, gwar na deptaku zaspokojony głód odprowadzają nas w końcu do hotelu.

TUTEJSZA "RAFA"

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Po standardowym śniadaniu i podejściu do Centrum nurkowego jedziemy na pierwsze zanurzenie do Zabel Koralesht. Organizatorzy nurkowań miejsce to nazywają rafą. Przeczekujemy dłuższą chwilę obserwując dwa kutry rybackie, wlokące za sobą sieci. Z akwalungami na plecach schodzimy do wody, gdy statki oddalają się na bezpieczna odległość.

Schodząc na głębokość 32 metrów obserwujemy rafę porośniętą koralami miękkimi i gąbkami. Słaba wizura (5-10m) i zimne 15 st. C rekompensują napotkane ślimaki. Jest ich prawie 20 sztuk, a w największym skupisku 5 na jednej gąbce. Obserwujemy je i pływamy przy lekkim prądzie kilkadziesiąt minut. W końcu po przystanku bezpieczeństwa wynurzamy się i wychodzimy by się przebrać.

Czekają nas jeszcze dwa zanurzenia. Tym czasem odpoczywamy w cichej zatoczce. Obok nas stoi zardzewiały i porzucony dłuższy już czas spychacz. W pewnym momencie spod łyżki wychodzą dwie jaskrawo zielone jaszczurki. Niepewnie sprawdzają najbliższą okolicę. Cichutko i powoli podchodzimy jak najbliżej, by je sfotografować.

SYRENKI

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Odjeżdżamy do kolejnej, ostatniej już zatoki, w której chcemy zanurkować dwukrotnie. Potocznie Polacy miejsce to nazywają syrenkami. Schodzimy w Shtepi e Sirene, gdzie podziwiamy łuk skalny oraz grotę, w której można się wynurzyć. Zauważamy w niej nietoperza, spokojnie czekającego na noc. Spostrzegamy też między innymi kraby, żółto-zielone ślimaki, skorpeny i masę drobnicy.

W trakcie drugiego zanurzenia powtarzamy część obiektów podwodnych. Penetrujemy półki skalne i napotykamy wieloszczety przemierzające kolejne centymetry skał. Gdy tylko znajdujemy się zbyt blisko ich zdaniem, stawiają jadowite białe igiełki. Znów są też ślimaki.

Po powrocie i prysznicu wychodzimy "w miasto". Robimy drobne zakupy i szukamy kolejnej knajpki, aby zjeść ostatnią kolację w Saranda. Tu rozliczmy się z bazą nurkową.

Budzimy się później niż zwykle. Wyjazd z tego uroczego miasta mamy około 12-ej. Spokojnie idziemy na burek z sokiem brzoskwiniowym bez konserwantów i spoczywamy na łyk kawy w pobliskim barze. Z kawą trzeba uważać, bo tubylcy piją ja po turecku z mlekiem i strasznie przesłodzoną. Mało jest miejsc, gdzie można się napić takiej z ekspresu. Śmiesznie wygląda obserwowana osoba, która przyzwyczajona do gorzkiego trunku z kofeiną, kosztuje pierwszy łyk, tutejszej cukrowej kawy? Na przykład ja?

W DRODZE DO STOLICY

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Wracamy do hotelu, by się do końca spakować i ze stoickim spokojem i półtora godzinnym spóźnieniem, wyruszmy do Tirany. Wybieramy inną drogę, przez ląd. Okazuje się lepsza nawierzchniowo i nieco krótsza. Jednak krowy i tu zdają się zachowywać jak w Indiach.

Po drodze zjeżdżamy do mijanego Parku Narodowego, w którym znajduje się Blue eye. Jest to krystalicznie czyste źródło, wybijające z ziemi, z głębokości ponoć 50 m i tworzące rzekę. Woda ma temperaturę 10 st. C i również tu jest organizowane nurkowanie, za dopłatą oczywiście. Po krótkim postoju jedziemy dalej wspinając się na szczyty gór, przez które musimy przejechać. Kierowcą jest właściciel firemki, która świadczy usługi transportu i wycieczek z przewodnikiem. Zna bardzo dobrze angielski więc opowiada nam o wszystkim, co widzimy. Umawiamy się też nazajutrz na taka wycieczkę po stolicy Albanii, samolot mamy dopiero po południu.

Na lunch zatrzymujemy się w knajpie "Zimna woda". Jest usytuowana przy górskim zboczu i dostosowana do wodospadu, którego woda przelewa się na jednaj ze ścian restauracji. Nawet w menu jest do zamówienia woda źródlana, którą kelner czerpie bezpośrednio do dzbana i stawia go na stole. Taka wodę między innymi zamawiamy. Wokół stoją sprzedawcy z miodem. Hodowla pszczół jest tu częsta, a te pożyteczne owady maja w bród nektaru kwiatów porastających zbocza. W słojach są nawet kawałki plastrów miodu.

TIRANA

Imperium Osmańskie i Nurkowanie

Do Tirany dojeżdżamy na 20.00. Mamy mały apartament z kuchnią, zlokalizowany blisko centrum, w zwykłym albańskim bloku. Po wypakowaniu się idziemy pochodzić po ulicach tego największego miasta Albanii. Kupujemy owoce i lądujemy w jednej z knajp "Villa 135". Dość późno idziemy spać.

Następnego dnia rano wstajemy dość wcześnie. Pakujemy się, ale wyjazd na zwiedzanie mamy dopiero o 9.00, więc wychodzimy na poszukiwania strawy na śniadanie. W pobliskim barze, zaopatrzeni w przed chwilą kupione paluchy i pachnące rogale, zamawiamy kawę.

Tym razem punktualnie pakujemy się do wozu i zaczynamy nasze zwiedzanie Tirany. Jest to dość młoda aglomeracja, założona na początku XVII wieku, która swój rozkwit w postaci wyglądu stolicy państwa, zawdzięcza wpływom włoskim i ich urbanistom. Przywódcy albańscy za główny atut uważali położenie geograficzne miasta, zlokalizowanego mniej więcej po środku nowo powstałego państwa. Tirana stała się stolicą dopiero w 1920 roku. Jest nią zatem dopiero 80 lat. Jeździmy po ruchliwych i głośnych ulicach miasta. Przejeżdżamy przez główny plac Skanderbega, który ma niebawem zostać wyłączony w większej części z ruchu kołowego. Oglądamy gmach opery i Narodowego Muzeum Historycznego. W uliczkach i skwerach pełno tu barów, kafejek i restauracji. Uwagę przykuwają też pomalowane bloki. Pytając przewodnika, dowiadujemy się, że od kiedy burmistrzem Tirany został artysta i były minister kultury, zainicjował on malowanie obskurnie wyglądających budynków śmiałymi kolorami i wzorami, które nie jednego mogą szokować. Część mieszkańców skarży się, że miasto wygląda jak cyrk.

Przewodnik zabiera nas na dach budynku ichniego centrum biznesu. Znajduje się tu restauracja i w ramach opłaty za wycieczkę dostajemy dobrą kawę i ciasto. Ciekawostka jest, że restauracje obraca się wokół własnej osi, a przez to nie ruszając się z miejsca obserwujemy panoramę Tirany z każdej strony. Stąd jedziemy na pchli targ. Tu wyczuwamy powiew komunizmu. Handlarze zalegają na ulicach, a ich ladami są koce i plandeki. Można tu zakupić wszystko, od sztucznej szczęki, przez monety i medale oraz książki z wizerunkiem Stalina, czy Lenina, przez radio Wilga (!), po krucyfiksy, oraz podobizny Matki Teresy z Kalkuty.

Stąd jedziemy już prosto na lotnisko. Żegnamy się i szybko odprawiamy. Samolot z przesiadką w Wiedniu szczęśliwie dostarcza nas do Berlina, skąd po 3 godzinach meldujemy się w naszych domach.

Do tej pory, gdy jem sałatkę z fetą, wspomnieniami powracam do pełnej kontrastów Albanii, gdzie dobrze karmią, a w wodzie nie ma tłoku, gdzie śmieci zalegają plaże, trawniki i morze, gdzie ludzie zachłysnęli się wolnością, a wieloletnia walka z religią wyzwoliła totalną obojętność, tak grekokatolików jak i muzułmanów, gdzie wciąż jeszcze można spotkać ludzi z niedźwiedziem na smyczy, a osły, krowy i kozy pasą się bez żadnej kontroli, czy uwięzi.

*BC - przed Chrystusem

Wojciech Zgoła 2010-12-01

Tagi: albania