Nurkowanie techniczne na Malcie (Nuras.info 1/2010)

Widok na port - Valetta

Zdarzyło mi się w Marsa Alam, że mieliśmy nurkować w miejscu Abu Dabbour na głębokość 40 metrów. Egipski instruktor zażądał od nas certyfikatów Deep Diver, których nie posiadaliśmy. Trochę nas to zaskoczyło, bo mieliśmy już doświadczenie. Edyta, Adam i ja, nurkowaliśmy na głębokości poniżej 30 metrów. Podyskutowaliśmy chwilę, a że był to już nasz ostatni dzień nurkowy, tutejsze centrum nurkowe zdążyło poznać nasze umiejętności.

Zanurzenie zostało w końcu zaplanowane i omówione. Wraz z instruktorem było nas czworo. Zeszliśmy przekraczając nieznacznie granicę 40 m i bez problemów, nie wchodząc w dekompresję, bezpiecznie się wynurzyliśmy.

Edyta już wtedy była w trakcie kursów technicznych, a ja postanowiłem zrobić ten certyfikat Deep Diver’a przy najbliższej okazji.

Parę miesięcy poczekałem i znalazłem się na Malcie, gdzie wykupiłem pakiet nurkowy oraz kurs głębokiego nurka. Wiem, że u technicznych wzbudza to uśmiech, ale spokojnie, każdy idzie własną drogą nurkową :) Instruktora znałem wcześniej, bo właśnie w jego centrum nurkowym zacząłem przygodę z nurkowaniem i zrobiłem swój pierwszy kurs OWD.

Już jakiś czas temu, zacząłem zadawać sobie pytanie, czy wejść w nurkowanie techniczne. Wiadomo, ryzyko jest większe. Każdy, kto decyduje się na głębsze zanurzenia, musi być tego świadomy, rozumieć to i akceptować. Każde nurkowanie wymaga posiadania określonych umiejętności, odpowiedniego sprzętu i dobrej kondycji fizycznej. Nurkowanie techniczne to także odpowiednie doświadczenie, pozwalające nurkować głębiej niż 40 metrów, planować nurkowania dekompresyjne oraz używać mieszanek oddechowych.

Podstawą jest run time, który określa cały przebieg nurkowania, od zanurzenia do wynurzenia oraz zasada: „zawsze planuj nurkowanie i nurkuj, jak planowałeś”.

Rozmyślając mniej lub bardziej o tej granicy między nurkiem rec, a tec, podpłynęliśmy łodzią do miejsca zwanego Imperial Eagle w zatoce San Paul’s Bay na Malcie. Zeszliśmy na 40 m. Przedtem dokładnie omówiliśmy całe nurkowanie. Mieliśmy butle 12 l, nabite do 220 bar. Standardowo, gdy pierwsza osoba będzie miała stówkę, cała grupa zacznie wynurzenie.

Imperial Eagle

Nieźle zachowane koło sterowe Imperial Eagle

Najpierw zwiedziliśmy wrak Imperial Eagle, zaglądając przez pokład po ładownię. Został zbudowany w 1938 roku przez Crown and Sons Ltd Shipbuilders w Anglii. Miał 257 ton wyporności i mierzył w przybliżeniu 45 m długości. Początkowo nazywał się „New Royal Lady”, ale przejęty przez Royal Navy do transportu wojskowego, został dołączony do US Navy. Po wojnie w 1947 roku został sprzedany i przemianowany na Royal Lady, ale jeszcze tego samego roku zmienił właściciela i został nazwany Crested Eagle. W 1957 roku nabyty przez Magro Bros przemianowany na Imperial Eagle, pływał na Malcie, przystosowany do przewozu 70 pasażerów i 10 samochodów.

Spoczął na dnie, na 38 metrze w 1999 roku. Do dziś można podziwiać nieźle zachowane koło sterowe na mostku. Z miejsca, gdzie leży wrak, jest już bardzo blisko do statuy Chrystusa. Podpływamy więc do tej 3 metrowej figury, zatopionej z okazji wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II na Malcie. W sumie jesteśmy pod wodą około 30 minut.

Bristol Beaufighter

Bristol Beaufighter

Następnym razem zaliczamy wrak samolotu Bristol Beaufighter, zbudowanego w Anglii w czasie II wojny światowej i włączonego do służby w1940 roku. Nie został zestrzelony, ale z powodu awarii musiał wodować. Był to samolot dużego zasięgu, wyposażony w podwójny silnik. Mogły w nim zasiadać 2-3 osoby. Rozpiętość skrzydeł 18 metrów, długość 13 m, a także karabiny maszynowe w skrzydłach i na grzbiecie nadawały mu wygląd, który wzbudzał respekt. Samolot ten posiadał również działo w kadłubie i zabierał jednorazowo 8 pocisków rakietowych.

Tego pechowego dnia, 17 marca 1943 roku, Beaufighter miał dołączyć ze swoim 272 szwadronem do konwoju MW23. W pewnym momencie samolot wpadł w nagłe wibracje, a nawigator zobaczył wydobywający się dym. Pilot zmniejszył prędkość manipulując silnikami, ale to nie pomogło. W tym momencie mknęli z prędkością około 210 km/h i tracili wysokość około 120 metrów na minutę. Na wysokości około 200 m pilot poinformował nawigatora, że muszą porzucić samolot. Do samego końca starał się utrzymać maszynę, by maksymalnie zniwelować uderzenie. Morze lekko falowało, gdy przy prędkości około 150 km/h samolot uderzył w taflę wody. Obaj załoganci, prócz siniaków, wyszli z tego bez szwanku. Zaledwie zdążyli opuścić samolot, ten zniknął w objęciach morza. Wszystko obserwowali maltańscy rybacy, którzy już po chwili wyławiają ocalałych żołnierzy.

Właśnie przypatrujemy się wrakowi, który osiadł na piaszczystym dnie, na głębokości 42 m. Widoczność jest dobra. Mamy delikatny prąd. Minęło już parę lat i z tego, co zostało wystaje zaledwie ¼. Widzimy szkielet i jedno śmigło. Spod spodu wykukuje murena. Przekraczamy czas denny nurkowania bez dekompresyjnego i zaczynamy powolne wynurzanie. Gubiąc azot, zatrzymujemy się na przystanku bezpieczeństwa. Jest dłuższy niż zwykle, ale w końcu się wynurzamy.

Wracamy do bazy, a dwóch Francuzów ogląda wnikliwie różne miejsca nurkowe. Są „wrakowcami”. Pytają, czy możliwe jest zejście do leżącego na 57 metrze, wraku podwodnej łodzi brytyjskiej z czasów wojny. Okazuje się, że tak, a instruktor również mi proponuje to nurkowanie, jako uwieńczenie kursu deep diver’a i zachęca do rozpoczęcia kursów nurkowań technicznych. Głośno zastanawiam się nad swoimi umiejętnościami, dopytuję o szczegóły.

HMS Subborn

Od kiosku w dół HMS Subborn

Nazajutrz, po wnikliwych przemyśleniach decyduję się zanurkować. Jest z nami instruktor i dive master. Dostajemy 15 l butle, napełnione do 240-250 bar. Instruktor omawia szczegółowo plan nurkowania. Schodzimy po linie, jak najszybciej do samego dna. Maksymalna głębokość to 57 m. W butlach mamy powietrze. Przy jakimkolwiek problemie z uszami, nie czekamy. Nieszczęśnik musi się wynurzyć i poczekać na nas na łodzi. Nic takiego nikomu się nie przytrafia. Dla bezpieczeństwa, na głębokości 5 m zostaje zawieszona butla z automatami. Instruktor dokładnie określa czas denny.

Wskakujemy do wody i po wymianie znaków OK. schodzimy szybko w toń. Widoczność sięga 20 m, a temperatura przy powierzchni wynosi 27 st. C. Na dole będzie już tylko 18 st.C.

Na 30 metrze głębokości, z głębin wyłania się kiosk, świetnie zachowanej łodzi podwodnej. Została zbudowana w czasie II wojny światowej, na zamówienie armii, a do użytku trafiła w styczniu 1943 roku. Maksymalna wyporność 990 ton, długość 70 m i szerokość 7 m. Mieściła 48 osób załogi, a przy pełnych zbiornikach paliwa miała zasięg 6000 mil. Na powierzchni rozwijała prędkość 15 węzłów o pod wodą 9 węzłów. Była dobrze uzbrojona. Z przodu, po obu bokach dziobu, znajdowały się po 3 wyrzutnie torped, z tyłu była jedna.

Początkowo patrolowała Szetlandy, później zaś odcinek od wybrzeża morza norweskiego po Wyspy Jan Mayen. HMS Stubborn była zaangażowana w atakowanie krążownika Tirpitz. W lutym nasza łódź podwodna wypatrzyła konwój 7 wrogich okrętów i otworzyła ogień, posyłając na dno 2 statki. Sama niestety odniosła uszczerbek, ale mimo to stawała jeszcze do walki. Po reparacji wypłynęła do Australii by w czerwcu 1945 roku być świadkiem działań wojennych na Pacyfiku. Powróciła bardziej zniszczona niż myślano i 30 kwietnia 1946 roku, została zatopiona na północnym wybrzeżu Malty.

Schodzimy głębiej i na 40 metrze widzę już prawie całą łódź. Robi się ciemniej i zimniej, ale i tak bez latarek widoczność jest dobra. Czuję ciśnienie na swojej piance. Słyszę inny świst oddychania. Przekraczamy 50 metrów i opływamy tę groźną niegdyś jednostkę.

Częściej niż zwykle kontroluję wskazania komputera i powietrza. Oddycham spokojnie. Nie ma prądów, tak jak przewidywał instruktor. Wpierw opływamy dziób, by po chwili minąć śródokręcie i skierować się do rufy. Próbuje robić zdjęcia, ale mało co z nich wychodzi. Napotykamy dwa spore jackfish, które odpływają w sobie znanym kierunku.

Mija zaplanowany czas i zaczynamy wynurzanie. Spotykamy się na 40 m. Tu okazuje się, że jednemu z nas wcześniej kończył się gaz i teraz wisi nad nami, w odliczaniu kolejnych minut dekompresji. Po chwili wisimy z nim na 5 metrze. W sumie wychodzi 20 minut deko. Pływam sobie równolegle, raz w jedna, raz w druga stronę i obserwuję meduzy.

W końcu, po 36 minutach w wodzie, wynurzamy się i wchodzimy na pokład łodzi. Wrażenie rewelacyjne. Inne niż dotąd. Wykonaliśmy w całości założony plan, a w butli zostało mi jeszcze 50 bar.

Mimo tego, wciąż nie jestem jeszcze przekonany do nurkowań technicznych. Wynika to może też z tego, że lubię obserwować faunę i florę, a najlepiej robi się to między 5 a 25 metrem.

W każdym razie wzbogaciłem się o doświadczenie pierwszego nurkowania technicznego. Trochę na ten temat poczytałem, a Tomek – znajomy instruktor – namawiał mnie już na pierwszy kurs techniczny. Na razie się nie zdecydowałem, ale zobaczymy, co będzie dalej :-)

Wojciech Zgoła 2010-01-11

Tagi: malta, nurek techniczny