Zawsze byłem zdania i nadal jestem, że dzieciom trzeba stwarzać możliwości. Powinny mieć jak najszerszy przegląd ciekawych i rozwijających przygód, pasji, zainteresowań. Życie i tak będzie korygować ich późniejszą drogę. Ważne, by mierzyć siły na zamiary, ale aby je mierzyć, trzeba poznać zamiary swojego serca. Właśnie tu dotykam sedna sprawy. Nie chodzi o trendy, przypodobanie się komuś albo zamanifestowanie pozycji społecznej. Nie mieć, a być. Tak to postrzegam i tak ukazuję świat swoim dzieciom.
Już będąc w Chorwacji wiosną 2007 roku, najstarsza z moich pociech, Joasia, stwierdziła, że chciałaby też nurkować. Wtedy właśnie byliśmy rodzinnie nad Adriatykiem, poświęcając długi weekend majowy. Osobiście nurkowałem tu tylko 4 razy, bo na więcej nie zgadzała się żona. W końcu był to wyjazd rodzinny, a nie nurkowy. Jednak na dwa ostatnie zanurzenia zabrałem wszystkich członków mojej 5-osobowej rodziny. Joasia jest najstarsza, chłopcy są odpowiednio o 2 i o 4 lata młodsi. W zeszłym roku moja córka kończyła 10 lat. Popytałem więc znajomych instruktorów PADI, od jakiego wieku mogą nurkować dzieciaki. Okazało się, że zabawę w nurkowanie można zacząć w wieku 8 lat. Nazywa się to Boubblemaker. Jednak chodziło mi już o takie nurkowanie na 10-15 m. I dobrze, bo po skończonym 10 roku życia, za zgodą rodziców i przy odpowiednim stanie zdrowia, dziecko może robić kurs Junior Scuba Diver (federacja PADI). Jeśli zakończy swoją naukę pozytywnie, otrzymuje pierwszy certyfikat. Uprawnia on do nurkowania z kimś o stopniu co najmniej divemaster'a w wodach otwartych do głębokości 12 m.
Obchodziła je pod koniec roku. Zapał do nurkowania nie przeszedł jej, więc obiecałem, że w maju zobaczymy, co i jak. Czekałem na cieplejsze warunki, bo jednak nurkowanie na basenie jest diametralnie czymś innym w porównaniu z jeziorem czy morzem. Nadszedł w końcu maj, rozkwitły bzy i konwalie, a nasze rodzime zbiorniki zaczęły się ogrzewać. Zadzwoniłem do Tomka, instruktora nurkowania, mojego znajomego. Uzgodniłem z nim, że koniec czerwca – początek lipca spotykamy się, by Asia odbyła kurs. Czekały ją dwie lekcje na basenie i dwie w jeziorze. Oczywiście, pod warunkiem, że wszystkie ćwiczenia zaliczy pozytywnie. Miałem więc dwa kolejne miesiące, by poobserwować córkę, a szczególnie jej nastawienie. Nie chciałem, by to jej nurkowanie, broń Panie Boże, było na siłę.
Nadszedł czas pierwszej lekcji. Spotkaliśmy się na basenie. Tomek przywiózł piankę, butlę i akwalung. W przeddzień pojechaliśmy z Aśką i kupiliśmy sprzęt ABC. Profesjonalnie sprawdziliśmy maskę i przymierzyła płetwy. Już na basenie nie wtrącałem się, stojąc z boku, z aparatem. Chciałem uwieńczyć pierwsze kroki córki. Słuchała i powtarzała wszystkie czynności na sucho. Teoria była krótka, bo na tym etapie odpada liczenie z użyciem tabel. Dość szybko zaczęli składać sprzęt. Butla w jacket. Silne umocowanie i zabezpieczenie. Wkręcenie regulatora z oktopusem i wężykiem do inflatora. Co z której strony i dlaczego. Podłączenie węża do tegoż inflatora i odkręcenie butli. Sprawdzenie wskazań ilości powietrza. Powtórka. Teraz przyszedł czas na piankę. Pasuje jak ulał. Przeniesienie sprzętu od strony płytszej basenu. Najpierw krótka zabawa ze sprzętem ABC, ze szczególnym wskazaniem na używanie rurki. Asia nigdy nie miała problemów z wodą, pływaniem i nurkowaniem do głębokości 2 m. Lubi wodę jak ryba. Chłopcy zresztą też.
Podszedłem bliżej i śledziłem z góry ich każdy ruch pod wodą. Pstryknąłem kilka fotek. Zdjęcie maski, włożenie i pozbycie się wody. Wielu tego nie lubi, ale warto to czasem poćwiczyć, bo jak kolega z przodu zrzuci nagle maskę płetwą, możemy przeżyć szok. Mnie raz pękło mocowanie paska i maski. W mgnieniu oka zalało mi właśnie oczy. Były też ćwiczenia z szukaniem regulatora i z oddychaniem partnerskim.
Dwie godziny w wodzie basenu zakończyły część pierwszą szkolenia. Cierpliwy i bardzo przystępny Tomek dał jej ocenę celującą. Umówiliśmy się na drugi dzień w Giewartowie, nad Jeziorem Powidzkim. Na ucho ostrzegł mnie, że często dzieciaki świetnie wszystko robią w basenie, gdzie jest całkowita przejrzystość, kafelki – czyli równe dno, brak fali i wiatru. Nad jeziorem jest często tak, że wiele dzieci rezygnuje, boi się itp. Już wtedy wiedziałem, że i z mojej strony nic na siłę. Jeśli tak będzie w przypadku Aśki, to odpuścimy. W głębi serca bardzo się cieszyłem i byłem z niej dumny już teraz.
Podniecenie Aśki sięgało zenitu. Wszystko pamiętała. Pod bacznym okiem instruktora złożyła swój sprzęt. Powtórzyli zasady nurkowania. Ubrani i obładowani pasami balastowymi i akwalungiem, musieli przejść dobre 100 m do brzegu jeziora. Płetwy i maskę trzymali w rękach. To było najgorsze. Napięcie nerwowe i ciężar całości sprzętu na młodziutkich ramionach wycisnęły pierwsze łzy. Stojąc w wodzie, miała dość. Powiedziałem, by usiadła. Jak to zrobiła, momentalnie przeciążyło ją i wywróciła się na plecy. Moim zdaniem, lepiej leżeć w wodzie nieporadnie, niż stać i czekać na instruktora, którego ktoś zatrzymał w drodze. Asia miała mi to za złe, że powiedziałem, by usiadła. Nadszedł wreszcie Tomek i pomógł jej wstać, założyli płetwy i podeszli na większą głębokość. Szybko powtórzyli zasady bezpieczeństwa i plan ćwiczeń. Zanurzyli się i zniknęli nam z oczu. Kilkadziesiąt minut później na twarzy wynurzającej się Joasi gościł szeroki uśmiech zadowolenia. Wykonała wszystkie zaplanowane ćwiczenia. Po krótkim odpoczynku zanurkowali znów. W planie były dwie lekcje.
Asia celująco zdała swój pierwszy egzamin na Junior Scuba Diver. Po kilku tygodniach z Wielkiej Brytanii przyszedł pocztą pierwszy certyfikat mojej córki. Ilość przeszkolonych nurków wzrosła, a cała piękna droga pod wodą stoi przed nią otworem. Oby pogłębiała swoją wiedzę i doświadczenie i była bezpiecznym nurkiem. Tego jej i każdemu z nas życzę. Mam również nadzieję, że i Kajtek, i Tytus pójdą w ślady ojca i siostry w najbliższej przyszłości.
Po miesiącu poprosiłem Tomka o dwa nurki w Giewartowie dla opływania się córki. Zabrałem się wtedy z nimi i spotkaliśmy 80-centymetrowego szczupaka. Siedział pod oponami i nie raczył odpłynąć nawet wtedy, gdy zbliżyliśmy się do niego na metr. W sierpniu wraz z Asią nurkowaliśmy w Hiszpanii. Tam dopiero odkryła wielki błękit Morza Śródziemnego, wskakiwała do wody z pontonu, przez przewrotkę do tyłu. Czuła lekkie prądy i silne falowanie. Widziała murenę, rozgwiazdy, kałamarnicę i ośmiornicę oraz wiele różnych, kolorowych rybek. Jest zafascynowana, ale musi czekać do następnego lata, niestety.
Artykuł był opublikowany w Wielkim Błękicie nr 8 (37), grudzień 2008
Wojciech Zgoła 2009-04-14
Tagi: padi, junior