Wypływamy
Dopiero teraz, tak naprawdę, zmierzymy się z oceanem, wiatrem, naszymi słabościami i egzystowaniem w 8 facetów na niewielkiej przestrzeni 13,5 m Polonusa. Są 3 wachty: I – Krzysiek z Maciejem, II – Tomisław z Wojtkiem i III – bosman i ja. Kapitan i Kuk nie wachtują. Zmieniamy się co 4 godziny, z wyjątkiem między 12.00 a 14.00 i 14.00 a 16.00, kiedy to wachty są 2 godzinne. Wieje nam średnio. Mamy prędkość +/- 5 węzłów, ale wiatr wieje nam z kierunku, do którego zmierzamy, więc musimy halsować. Głównie płyniemy bajdewindem.
Przed nami ponad 1500 mil morskich wody. Chcemy dotrzeć do Fernando de Noronha – archipelagu wysp, należących do Brazylii.
Śniadania składają się z ryżu i dżemu, jajecznicy z makaronem, naleśników lub chleba, który Arek piecze nam, mniej więcej, co 2-3 dni. Hermetycznie zapakowana kiełbasa i boczek zachowują swoją świeżość do końca rejsu. Wachtowi danej zmiany pomagają w kampusie, czyli muszą pozmywać.
Ubikacja jest malutka, osoby wyższe niż 175 cm muszą w niej stać przygarbieni. Od początku do końca, każdy z nas dba o czyste pozostawienie wychodka.
Co drugi dzień dzwonimy z telefonu satelitarnego po prognozy pogody i szukamy passatów, które mają nas zanieść do Brazylii. Gdy mocniej wieje zmieniamy „genię” na mniejszego foka, a przynajmniej raz na dobę odpalamy silnik na kilka godzin, by się podładowały baterie. Jednak najfajniej jest, gdy podpływają delfiny. Jeśli to butlonose, zawsze zostają z nami na kilkanaście – kilkadziesiąt minut. Ścigają się wtedy między sobą, przepływają przed dziobem i wyskakują nad powierzchnię. Przez cały rejs towarzyszą nam też ptaki bytujące na morzu.
Siedzę za sterem. Wzmaga się wiatr, a jest noc. Mamy z Przemem wachtę 00.00-04.00. Popaduje deszcz. Płyniemy z prędkością 7 węzłów, a wiatr w porywach przekracza 25. Po 3-ej wstaje Arek. Jest zbyt duszno, by przy zamkniętym luku dziobowym (fale) spać. Bosman korzysta z tej okazji i Arek siada za sterem. Ubieramy „szelki” i uważnie idziemy na dziób. Mamy ściągnąć foka. Siedzę okrakiem. Jedna ręką trzymam i luzuję fał, a drugą trzymam szot foka. Przemek, jako wytrawny żeglarz, ma trudniejsze zadanie. Stojąc na czubku dziobu, musi ściągać żagiel i nagarniać na pokład. W końcu udaje się przełożyć foka, na którego kładę się, przygniatając ciężarem ciała. Przemo wiąże ciasno „krawacikami” żagiel. Po zabezpieczeniu foka wracamy na śródokręcie i okazuje się, że nasze czynności trwały 40 minut, a mnie się wydawało, że najwyżej 15. Jest 04.20, wachta nr I dostała od nas w prezencie prawie 30 minut dodatkowego snu! Do tego najciekawsze jest to, że mija zaledwie 10 minut i wiatr słabnie. Dzieje się tak przez parę kolejnych dni, gdy tylko za sterem staje Maciej z Krzyśkiem.
Prysznic bierzemy regularnie na pokładzie. W tym celu zabezpieczone linką wiadro rzucamy za burtę i sprawnym ruchem nabieramy wody. Następnie wylewamy ją na swoja głowę i namydlamy ciało. Teraz znów czerpiemy wodę i wylewamy sobie na głowę (tę czynność można powtarzać, a woda ma temperaturę 28 C). Na koniec spłukujemy wodę morską – słodka wodą techniczną w ilości maksymalnie 1,5 l. I gotowe!!
Oczywiście passaty chowają się, a strefie ciszy zadajemy kłam, bo wciąż nam wieje. Zdarza się nawet stan morza 7 i 8 w skali Beauforta.
Przed dotarciem do Równika mijamy Skały św. Piotra i Pawła, oddalone od naszej prawej burty o kilka mil.
Równik
Równik przekraczamy (Tomisław za sterem, a Wojtas z GPS-em w ręce) po 1-ej w nocy, co czcimy szklaneczką wody ognistej w momencie przekroczenia (+cygaro), a rankiem po śniadaniu przechodzimy chrzest. Jednogłośnie zostaje wybrany Neptunem (przechodziłem już Równik na wodzie, tyle, że nie pod żaglami), a Wojtek, również jednogłośnie, ze względu na długie włosy, zostaje Prozerpiną. Mamy korony, odpowiednie stroje i trójząb. Każdy przyjmuje imię równikowe, całuje Prozerpinę w nieogolone kolano wysmarowane ketchupem i musztardą i jest chlustany przez bosmana wiadrami wody. Następnie z uśmiechem na ustach musimy wypić napój przygotowany przez Przemka, a wylosowany z woreczka.
Po zakończeniu chrztu, zgłaszamy wniosek (głównym inicjatorem jest Prozerpina), by postawić łódkę w łopot żagli i popływać w Atlantyku. Kapitan przychyla się do petycji i po chwili wyrzucamy długa linę i wskakujemy do wody. Pływamy zawzięcie i radośnie, jak małe dzieci. W końcu nie każdy przepływa Atlantyk jachtem i nie każdy kąpie się w nim na głębokości ponad 5000 m. Na szczęście rekiny nie zdążyły się zorientować i uśmiechnięci wchodzimy na pokład.
Wojciech Zgoła 2011-10-25
Tagi: atlantyk, jacht