Mówią, że nie można tam nie być, jeśli się nurkuje! Swoją przygodę z poznawaniem świata pod wodą zacząłem w czerwcu 2006. Już późną jesienią tegoż roku, myślałem o rafach Morza Czerwonego. Zdecydowałem się w końcu na wyjazd do Safagi (70 km na południe od Hurghady).
Przez Internet wykupiłem pakiet: przelot, pobyt i nurki. Lekko podenerwowany i niezmiernie podniecony wizją lotu na inny kontynent, i zanurzeniem się w przejrzystej wodzie morza, przez które Mojżesz, suchą nogą, przeprowadził Naród Wybrany, zacząłem przygotowania.
Bez większych problemów, w ciągu 4 godzin, przeleciałem trasę Warszawa-Hurghada i znalazłem się w Afryce. Po opłaceniu wizy wjazdowej, autokar przewiózł nas do hotelu w Safadze. Miałem jedynkę. Wieczorem, Piotr, ówczesny pracownik centrum nurkowego, z którym miałem nurkować, przedstawił plan.
Nazajutrz, o 8.15, odebrali mnie samochodem sprzed hotelu i zawieźli do swojej siedziby. Było to belgijsko-francuskie centrum nurkowe. Sprawdzono mi logbook i certyfikat. Musiałem wypełnić formularze dotyczące zdrowia i dobrać sobie sprzęt. Możecie im siebie powierzyć. Wysoka jakość usług i bezpieczeństwo, stanowią dla nich priorytet.
Po około 40 minutach podjechaliśmy do portu. Stateczek wyglądał niczego sobie. Udzielono nam instrukcje związane z życiem na statku i popłynęliśmy do miejsca Tobia Arbaa, gdzie mięliśmy się zanurzyć. Wiedziałem, że spełnia się jedno z moich najnowszych marzeń.
Na powierzchni delikatna bryza marszczyła nieznacznie morze. Temperatura powietrza dochodziła do 26 st. C. Pierwsze spojrzenie przez maskę, po wskoczeniu do wody, powaliło mnie jej przejrzystością. Wzrok sięgał do około 20-25 metra, a temperatura przy powierzchni (jak i niżej) wynosiła 22 st. C.
Mrowie ryb, koralowce, gąbki i ukwiały, gorgonie. Na początku nie wiadomo na co patrzeć! Przewodnikiem był Piotr. Zasady jasne. Nie można ubierać rękawic i zabierać noży. Nie wolno niczego dotykać! Ruszyliśmy wg wskazań naszego divemastera. Po chwili uspokoiłem oddech i zacząłem baczniej przyglądać się wszystkiemu wokół/ Po raz pierwszy widziałem, z bardzo bliskiej odległości, ogończę niebieską (Taeniura lemma), a pod koniec nurkowania natknęliśmy się na sporego Napoleona, poprawnie jest to Chelin napoleoński (Cheilinus undulatus).
W przerwie zjedliśmy smaczny lunch. Obawiałem się trochę (słysząc tu i ówdzie ostrzeżenia) o jedzenie i czystość sporządzania. Nie było źle. Przetrwałem bez jakichkolwiek dolegliwości. Profilaktycznie jednak, każdego wieczoru, wychylałem jeden kieliszek wódki i to po umyciu zębów. Przy pierwszym nurkowaniu, organizatorzy nie chcieli, bym brał aparat. Był to check Dive, więc spasowałem. Drugie jednak wejście do morza (i następne) uwieńczyłem już, na swojej lustrzance cyfrowej. Spotkaliśmy błazenki, a dokładnie Amfipriony dwupasiaste (Amphiprion bicinctus), które zaciekle i nieustępliwie bronią zamieszkiwanego ukwiału, a także dużą langustę.
Drugi dzień nurkowy wypadł dopiero w trzecim dniu pobytu, gdyż zapisałem się na wycieczkę do Luxoru. Warto było. Dawne czasy na wyciągnięcie ręki. Dojazd w korowodzie, pilnowanym przez wojsko. Zaskakująco wygląda zmiana krajobrazu totalnej pustyni, w wiecznie zielone tereny dorzecza Nilu. Już około 5000 lat przed Chrystusem, dolinę Nilu zamieszkiwały społeczności neolityczne. Później, około 2850 roku przed Chrystusem, Menes (władca Górnego Egiptu) podbija Dolny Egipt i jest założycielem I dynastii. Potem było wielu władców Egiptu, między innymi sławny Tutanchamon, Ramzes II i inni. Sam Luxor, położony nad Nilem, w starożytności, przez ponad 500 lat, pełnił funkcję stolicy Nowego Państwa. Przez to dzisiaj może się pochwalić licznymi zabytkami.
Zwiedzaliśmy świątynię Luxorską i Hatchepsut-na tle wzgórz Tebańskich. Odwiedziliśmy kolosy Memnona i Dolinę Królów. Płynęliśmy Nilem, podziwiając wielbłądy, podchodzące po łyk wody, jak bezpańskie psy. Mięliśmy też trochę czasu na zakupy papirusów-w zakładzie produkcyjnym, czy alabastru. Wróciliśmy późnym wieczorem.
A już następnego dnia o 8.15 odjechałem do portu, by wypłynąć na kolejne nurki. Odwiedziliśmy dwa miejsca: Island Tobia i Tobia Kebir. Temperatura na powietrzu wzrosła do 28 kresek, wody pozostała bez zmian. Schodziliśmy na 20 m i spotkaliśmy piękne ogończe niebieskie, dużą murenę gigant (Gymnothorax javanicus), najeżki (Diodontidae), rozdymkowate (Tetraodontidae) i spokojne skrzydlice (Pterois volitans i Pterois radiata (skrzydlica promieniopłetwa).
Kolejny dzień to prawie 30 m w miejscu o nazwie Abu Soma Garden. Duże tuńczyki, milkfish i inne. Wszędzie pełno kolorowych ryb. Widzimy małże, strzykwy i przydacznice. Drugi nurek na Gamul Soraya, proponuje nam duże ryby. Odszukujemy je później w atlasie, to Lucjanowate (Lutjanidae). W przerwie na lunch pokazują się 2 delfiny, oddalone o jakieś 200 m od łodzi. Wzbudzają zainteresowanie i pozytywne emocje. Wszyscy się cieszą, że je widzieli.
Wieczorem idę do miejscowej knajpy, jakieś 500 m od hotelu. Jest wieczór. Polecił mi ja Piotr. Spotykam kilka osób z łodzi. Pijemy jogurty owocowe, a niektórzy palą shishę.
Piękny poranek dnia następnego wprowadza mnie w dobry nastrój. Jem śniadanie, które mi tu nie smakuje i idę przed hotel, by odjechać do przystani. Nurkujemy. Przewodnik wskazuje nam zakamuflowana skorpenę. Robię jej niezłe zdjęcie, później wyróżnione w magazynie "Nurkowanie". Podziwiamy rafy, ukształtowanie terenu i mnogość ruchliwych stworzeń.
Na ostatnie dwa nurki płyniemy łodzią na tzw. Panoramę. To najdalej wysunięta w morze rafa tego terenu. Jest prześlicznie. Widoczność nie zmienia się, towarzyszy nam lekki prąd. Widzimy kilka muren, w tym jedną białą. Jest cała, jak na dłoni! Zmienia chyba lokum, skoro wypłynęła. Obserwujemy ją, aż do chwili, gdy znika nam z pola widzenia. Spotykamy skorpeny, napoleona. Bywa, że zdarzają się tutaj żółwie. My jednak nie mamy szczęścia i po drugim zanurzeniu, wychodzimy w końcu z wody.
Po zdaniu sprzętu i odebraniu certyfikatu, wracam do hotelu, a tu czeka na mnie miła niespodzianka. Przewoźnik przekłada lot na następny dzień. Otrzymujemy dodatkowy dzień pobytu gratis. Wykorzystuję go na podróż quadami po pustyni. Zapuszczamy się na dobre 15-20 km. Dojeżdżamy do rodziny Beduinów. Kobieta całkowicie zakryta, chowa się, a do nas wychodzi mężczyzna i trójka jego dzieci.
Pijemy czerwoną herbatę (wieczorem połykam większą porcję wódki). Rodzinka ma jednego wielbłąda, osła, kilka kóz i owiec. Koczują w jednym miejscu, aż nie skończy się woda w pobliskiej, wykopanej studni. Nie maja paszportów, ani aktów urodzenia. Są analfabetami. Żyją bardzo skromnie. Raz w tygodniu, mężczyzna jedzie na wielbłądzie do miasta i kupuje najpotrzebniejsze rzeczy. Zarabia na turystach. Sprzedaje ręcznie robione ozdoby, jakieś kremy, przejażdżki wielbłądem. To ich jedyny zarobek. Gotują na ognisku z tego, co znajdą na pustyni i co przywieje wiatr. Dla przeciętnego (i nieprzeciętnego też!) Europejczyka szok.
Ile wytrzymalibyśmy w tych warunkach?
Wojciech Zgoła 2008-11-05
Tagi: Safaga, nurki, egipt