Zapowiadający się długi weekend majowy w 2007 roku, rozpoczynał się 27 kwietnia, w piątek. Idealna okazja, by przy kilku dniach urlopu, wyjechać na cały ten tydzień. Już na początku marca zrobiłem rezerwację internetową w Chorwacji. Wybrałem Trogir.
Prześliczne miasteczko, oddalone od Splitu zaledwie o 20 minut drogi samochodem. Ciekawostką jest fakt, że Trogir zajmuje przybrzeżną wysepkę w kształcie głowy żmii, którą od stałego lądu oddziela fosa oraz Kanał Trogirski.
Autko można spokojnie zaparkować na płatnym parkingu, tuż obok jednego z mostów, którym przez mini park, dostaniemy się wprost na średniowieczną starówkę.
Zabraliśmy się w piątek: moja żona, trójka dzieci i ja. Zaraz po powrocie ze szkoły, ruszyliśmy do zarezerwowanego hotelu, zatrzymując się na noc pod Wiedniem, u znajomych. Przejechaliśmy Austrię i Słowenię. Piękne krajobrazy, piękna pogoda i autostrada bez kolein, czyniły podróż lżejszą i ciekawszą.
Około 16-ej dotarliśmy na miejsce. Hotel, choć wyremontowany w środku, fasadą zewnętrzną, stołówką i rozplanowaniem, przypominał wczesnego Gierka.
Zapewnienie o czynnym basenie w kompleksie, okazało się mrzonką, nieaktualną od kilku lat. Kiedyś owszem, basen był, teraz czekał na remont.
Abstrahując od jęku zawodu moich dzieci, wyszliśmy zwiedzić okolicę.
Do morza było zaledwie 150 m. Trzeba było tylko przejść przez park sosnowy. Temperatura powietrza oscylowała w granicach 28 kreski. Ledwie znaleźliśmy się na plaży, dzieciaki już stały w kąpielówkach, gotowe do pierwszej kąpieli w Adriatyku. Musiały chwile poczekać.
Zakupiliśmy im specjalne buty. Dużo tu jeżowców. Morze osiągnęło już 20 st. C, więc od razu można było rozpoznać Polaków. Chyba tylko oni wchodzili do wody.
W recepcji zapytałem oczywiście o namiary na jakieś centrum nurkowe. Po otrzymaniu numeru telefonu, zadzwoniłem. Umówiłem się na poniedziałek 30 kwietnia.
Tym czasem, rozkoszując się słońcem, spacerowaliśmy wzdłuż wybrzeża, podziwiając przyrodę i widoki. Chłopcy zainteresowali się zauważonym fiatem 500 Old Topolino, a wszyscy razem liczyliśmy napotkane jaszczurki (Zcynk Szmaragdowy).
Osobiście nie mogłem doczekać się nurków. Oddaję tu swój podziw dla mojej żony, która w tym dniu została z trójką naszych brzdąców w wieku 5 i pół, 7 i 9 i pół lat. Kierowca odebrał mnie spod hotelu, zaraz POM śniadaniu. Na miejscu było kilku Niemców i Szwajcarów. W sumie 10 nurków. Po przygotowaniu sprzętu i dopełnieniu formalności, wypłynęliśmy stateczkiem w morze. Odczuwaliśmy delikatną bryzę, która marszczyła nieznacznie wodę. Wybrzeże Adriatyku ma 5835 km długości, z czego aż 4058 km przypada na linię brzegową wysp. Jest ich w Chorwacji 1185, a 67 z nich jest zamieszkałych. Zapowiadało się sympatycznie. Troszeczkę obawiałem się temperatury wody przy dnie, ale na wszelki wypadek miałem długa piankę mokrą 5 mm i krótki ocieplacz z kapturem 7 mm. Chciałem też przetestować nowo nabyty aparat z obudową. Niestety na razie bez lamp.
Wskoczyliśmy do wody.
Przy powierzchni 20 st. C. Widoczność niezła, bo jakieś 20 m. Płyniemy spokojnie, podziwiając ukształtowanie terenu.
Po nurkach w Egipcie, gdzie pod wodą życie aż kipi, tu jest zupełnie odwrotnie. Mało ryb. W oczy rzucają się za to dość liczne rozgwiazdy, koralowce i gąbki. Schodzimy do samego dna. Komputerki pokazują 30 m, przy 14 st. C.
Po przerwie robimy kolejnego nurka. Mamy nurkować przy ścianie w lekkim prądzie. Zanurzamy się po woli. Widoczność spadła do około 10 m. Nagle poczułem pieczenie w oczy. Słona woda morska, jednym chałstem, zalała mi maskę. Widząc niewyraźnie przewodnika, dałem mu znak, że nie mogę kontynuować nurkowania i wychodzę na powierzchnię. Wynurzyłem się w drugiej minucie i zszedłem w tym czasie na 6 m. Łódka już odpłynęła 500-600 m dalej, w miejsce, gdzie mieliśmy wypłynąć. Pomachałem i już po chwili byłem w środku, opowiadając, co się stało. Następne spotkanie umówiłem na 2 maja. Tym razem chciałem zabrać całą rodzinkę. Niech dzieci zobaczą jak tata nurkuje!
Całe przedpołudnie 1 maja spędzamy zażywając kąpieli morskiej i słonecznej. Około 13-ej wyruszamy na zwiedzanie Splitu. To drugie, co do wielkości miasto Chorwacji, po Zagrzebiu, liczy sobie niespełna 200 tyś. mieszkańców. Nazwa Split pochodzi od greckiego aspalathos - pachnące ziele obficie porastające okolicę.
Główną atrakcją, tej dalmatyńskiej metropolii, jest słynny pałac(215m na 181 m) rzymskiego cesarza Dioklecjana. Całość okalały 2-metrowej grubości mury, o wysokości do 26 m, z 16-toma basztami.
Na starówkę weszliśmy od skweru "Gaje Bulata". Piękne, wąskie uliczki, z balkonami, sklepieniami i drewnianymi okiennicami, zdają się z lekka zniesmaczać, wszechobecne klimatyzatory. Podziwialiśmy mnicha strzegącego przejścia, dziedziniec perystyl, z przepięknymi kolumnami korynckimi, katedrę i wiele innych. Do pałacu Dioklecjana, budowanego w latach 295-305, wchodziło się przez 4 bramy: Złotą, Srebrną, Brązową i Żelazną. Na koniec odwiedziliśmy pomnik, bardzo zasłużonego dla miasta, biskupa Grgura Ninskiego. Warto dotknąć wielkiego palucha jego nogi ponoć przynosi szczęście!
Zaraz po śniadaniu, kolejnego dnia, zapakowałem wszystkich i pojechaliśmy do centrum nurkowego. Było mniej chętnych, więc problem z miejscem na łajbie nie istniał.
Pierwsze zejście pod wodę, odbyło się w miejscu BALKUN. Przewodnik zapewnił, że spotkamy dużo ośmiornic. Niezły bajer, pomyślałem. Wielu podpuszcza spragnionych wrażeń nurków, różnymi ciekawostkami. Szczególnie w Egipcie często się to zdarza. Tym razem przeżyłem szok. Napotkaliśmy 8 i to dość dużych ośmioramiennych zwierzaków. Głębokość przekroczyła 25 m, a temperatura morza przy dnie, wynosiła 16 st. C.
Wynurzyliśmy się i z duma odkryłem, że moje dzieciaki, pomagają poszczególnym, wychodzącym nurkom, odbierając od nich płetwy. Choć przez godzinę wynudzili się trochę, to połknęli bakcyla. Już następnego lata, moja córka zrobi pierwszy krok i zdobędzie certyfikat Junior Scuba Diver PADI.
Drugie nurkowanie nie przyniosło żadnych, ciekawych odkryć. Popływaliśmy ponad 40 minut na głębokości dochodzącej do 30 m. Niestety na więcej zanurzeń moja żona się nie zgodziła.
Następnego dnia, w Święto Maryi Królowej Polski i Konstytucji 3 Maja, wzięliśmy udział w wycieczce do cudownego Parku Narodowego Krka. Po drodze zwiedziliśmy Šibenik z jednym, z najcenniejszych kościołów w Chorwacji Katedra Św. Jakuba (1431-1536).
Ciekawostką jest fakt, że 74 głowy ludzkie, które zdobią świątynię z zewnątrz, były nowością architektoniczną zastąpiły częste wizerunki zwierząt. W końcu, po filiżance kawy na starówce Šibenika, dojeżdżamy do miejsca, gdzie przesiadamy się na stateczek.
Wpływamy nim do środka parku. Główną atrakcją Parku Narodowego Krka (111 km2) jest niezwykły ciąg wodospadów i dolina rzeki Krka, przybierająca gdzieniegdzie postać kanionu. Przy wodospadzie Skradinski Buk wytyczono specjalną ścieżkę dydaktyczną, w postaci ciągu drewnianych pomostów. Są one sprytnie poprowadzone przez zalesione rozlewiska.
Można tu spotkać liczne ptactwo wodne, wilki, sarny, dziki, wydry i inne.Idziemy zaciekawieni przyrodą.Jak też Natura może poprowadzić wodę. Ona pryska, spada, płynie, obmywa, ucieka.
Pięknie to wygląda, sami zobaczcie, najlepiej osobiście.
Ostatni dzień pobytu spędzamy na wyspie Čiovo. Kąpiel w Adriatyku. Dzieci skaczą z betonowego bardzo mini porciku i sprawdzają głębokość. Spotykamy kraba, którym bardzo interesują się chłopcy. W końcu podjeżdżamy do Trogiru, jemy fajny obiad, wskazane ryby z grilla i żegnamy się z Chorwacją. Maj jest idealnym miesiącem na eksplorację tego, przyjemnego państwa. Słonecznie i nie za gorąco. Ceny porównywalne do krajowych. Drogi lepsze, a morze cieplejsze. Jedzenie smaczne, a można już kupić truskawki i czereśnie, na prezent wyborną śliwowicę lub świszczący w zębach ser.
Wojciech Zgoła 2008-11-03
Tagi: trogir, chorwacja