Rozpytując o pogodę w Alpach i regionie Atersee, dowiedzieliśmy się, że nie padało już od dobrych 2 tygodni. Zbierające się jednak leniwie chmury wskazywały, że deszcz nieuchronnie zbliża się wielkimi krokami i zmieni tę rzeczywistość. Trzeba się było spieszyć, bo dodatkiem do zanurzeń w największym jeziorze Austrii, miała być przygoda z rzeką Traun.
Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, w mini kawalkadzie naszych samochodów, podążaliśmy za "tubylcem" z zaprzyjaźnionego już Centrum Nurkowego z Bach. Po 20 minutach zjechaliśmy z autostrady, by znaleźć się na szutrowym parkingu, zlokalizowanym na obrzeżach miasteczka, przez które przepływa wspomniana rzeka.
Zaparkowaliśmy i nadszedł czas na szybki trekking krajoznawczy, który zaprowadził nas do miejsca "startu". Okazało się, że trzeba przejść kilkaset metrów i to w dość trudnych warunkach.
Rzeka Traun wypływa z Alp Salzburskich i przepływając przez jeziora Traunsee oraz Hallstätt wpada do Dunaju. Przez lata nieustannej wędrówki wyrzeźbiła koryto, którym podąża, a które przynajmniej na naszym odcinku, stało się wąwozem. Wysokość lustra wody jest różna i jak to bywa z górskimi rzekami, zależy od obfitości deszczu i ilości topniejącego śniegu. Jej długość wynosi 153 km.
Dla nas stała się trudnym i niebezpiecznym sprawdzianem. Trzeba było bowiem donieść cały sprzęt, uważając na równowagę i wystające skały, a ostatni fragment pokonując nad kilkumetrowym urwiskiem wąwozu. Taszcząc sprzęt, pasy balastowe i butle, spoglądając pod nogi, by z tym wszystkim nie runąć, ukratkiem przyglądałem się Przyrodzie. Krajobraz trochę surowy i groźny, cieszył oczy i przejmował pięknem duszę. Rzeka meandrując wśród skał, wystających drzew i krzewów, znalazła sobie najbardziej dogodną drogę.
Po przebraniu się, każdego śmiałka czekał skok do wody z najbardziej wysuniętej części skały, z wysokości około 6 m. Część osób zrezygnowała z nurkowania i tylko snorklowała, a najwięksi twardziele zamienili twiny na butle. Teraz pojedynczo, bez tłoku, zaczęliśmy wskakiwać do rzeki.
Dopiero po zanurzeniu i pływaniu po powierzchni, widać wielość zakamarków, szczelin, mini wodospadów i wystających kamieni. Krystalicznie czyta woda pozwala nam penetrować dno. Wszędzie pływają pstrągi, a niektóre z nich są naprawdę spore.
Piękne widoki nad nami Natura ubrała w szaty jesieni. Jest połowa października i drzewa gubią już część swojej garderoby, która ścieląc dno tworzy swoisty dywan, poruszający się w takt nurtu.
Oglądamy piękne raki szlachetne, pilnujące swoich terytoriów, a ciekawskie pstrągi zaglądają nam w maski. Raki, o których wspomniałem (Astacus astacus), zwane również rzecznymi, są określane miernikiem czystości wody (indykatorem). Okazy tutaj spotkane są wielkie (ok. 20 cm), ubarwione pomarańczowo-zielono i maja duże szczypce. Należą niestety do mniejszości, bo zostały przetrzebione przez raczą dżumę, przywleczoną w XIX wieku z Ameryki Północnej, a także wyparte przez zanieczyszczenia oraz raka pręgowatego. Gdzie niegdzie widzimy też okonie.
Po wyczerpującym przygotowaniu, zimna woda daje wytchnienie. Chwilami nie wiadomo, który świat oglądać: podwodny, czy lądowy. Po raz kolejny odkrywam, że Stwórca potrafi zaskoczyć pięknem stworzenia.
W miejscach zakoli rzeki, widoczność pod wodą przekracza 20 metrów, temperatura wynosi 12 st. C, a maksymalna głębokość 8 m. Nurt jest najbardziej wartki na środku, dlatego pod prąd lepiej płynąć bokami, przeglądając szczeliny w skale. Wracamy, a najtrudniejsze dopiero przed nami.
Kilka metrów od miejsca, gdzie rozpoczęliśmy naszą przygodę z rzeką Traun, trzeba się teraz wspiąć po skałkach na górę. Odpinamy jackety i pasy balastowe, których pozostali pilnują. Pierwszy, który się wdrapał, rzuca linę i wciąga kamizelkę z butlą, pas i sprzęt fotograficzny. W tym czasie wchodzą następni, by zmienić poprzednika przy linie.
Wyczerpani nurkowaniem, wspinaczką oraz wyciąganiem kilogramów, musimy jeszcze dotrzeć do parkingu, a mokry sprzęt, widomo, lżejszy nie jest! Niektórzy idą na dwa razy, robiąc po drodze krótkie przystanki. Opanowujemy zadyszkę i w końcu pakujemy się do wozów.
Zmęczenie okrutne nie gasi jednak uśmiechu, jaki maluje się na twarzach nurków. Był to w końcu szczęśliwie zakończony "hard core" i przepiękna przygoda. Po kilku godzinach zaczęło padać, ale to nie było już dla nas zmartwieniem.
Dodam, że na to nurkowanie warto zaopatrzyć się w małe butle. 8 l w zupełności wystarczy. Warto też troszkę potrenować, pozostając w przyzwoitej kondycji fizycznej
Wojciech Zgoła 2011-05-30
Tagi: traun